środa, 23 lipca 2014

Początek.



Pierwszy dzień cyklu.
Czuję w sobie spokój. Po szarpaniu się z samą sobą, kłótniach przeradzających się w awanturniczy monolog (z mojej strony, bo M. już dawno spasował) czuję ulgę i lekki ból brzucha.
W mieszkaniu nieporządek. Pomalowany przedpokój i łazienka. Jutro, po badaniu, zabieram się za aneks i duży pokój. Jak ja lubię kiedy w domu są super czyste śnieżnobiałe ściany, pachnie farbą, nowością i w jakimś sensie początkiem. Dopóki. Bulwa w ferworze zabawy nie skoczy na ścianę, pazur nie nakreśli nowej struktury, a sok z malin nie będzie udawał, że robi na piegi na ścianie nad blatem.

Szarpię się z książką, którą dostałam od Brata na urodziny. „Świadectwo Judasza”. Drobiazgowość w każdym wielokrotnie złożonym zdaniu nie pozwala mi się skupić na ogólnej treści. Czekam na ‘pożyczkę’ od Przyjaciółki. „Zaczyn. O Oskarze i Zofii Hansenach”, oraz bardzo ale to bardzo chciałabym otrzymać (najlepiej z okazji bez okazji :)) najnowszą Bridget Jones.

Tymczasem, zabieram się do zmywania. A później „Breaking Bad”. Ostatni sezon. Z utęsknieniem czekam na zakratowanie Walta. Ta postać z każdym odcinkiem irytuje mnie coraz bardziej!

Po przeziębieniu prawie nie ma śladu. I całe szczęście.

Dobrej nocy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz