Black Friday
Do głowy by mi nie przyszło, że te
dwa słowa znaczą coś, konkretnego. Że to torpeda. Mnie dobór
słów skojarzył się negatywnie. Do tego stopnia, ze zaczęłam
googlać. No bo 'Czarny Piątek'...?
Ha! Googlując, pootwierałam na lapku
kolejne strony, kolejnych sklepów internetowych i ...przepadłam.
Tutaj torebka, tam biustonosz.... A wypłata dopiero co wpłynęła!
Aaaa! A przecież idą Święta. I będzie na co i na kogo wydawać
(nie wiem, czy Ci wspominałam, uwielbiam obdarowywać :)). No, ale
jak to z flotą, przypływa, odpływa, a radocha z zakupów - w
dobrej cenie – bezcenna.
Pomimo przepięknego, słonecznego dnia
miałam i mam swoją małą czarną odsłonę. Siebie.
Mąż na pracowej imprezie. Ja sama,
tzn z bulwozaurem, ale słabo się dogadujemy, więc, ja, sama. Piszę
zaległe mejle, całkiem sporo ich. Przepraszam, że zwlekam. Nie
robię tego do końca świadomie.
Pootwierane czasopisma, pozaczynane,
oznaczone zakładkami książki. Igła czeka na nitkę, a na nie
guzik.
Obiecana karmelowa herbata, jest
herbatą o smaku świeżo wyłuskanych orzechów włoskich. Bez
gorzkiego posmaku. Ale jest zimna, podobnie jak filiżanka i moje
dłonie.
Za chwilę szykujemy się z bulwą na
wieczorny spacer.
I chyba dziś zacznę, w końcu,
kolejny sezon AHS. I może łyknę te dwa apapy, które miały być
połknięte kilka godzin temu, bo ból choć znośny coraz bardziej
doskwiera. I może okres zdecydowałby się przyjść! Choć to
dopiero 24 dzień, ale dość już mam patrzenia na to co nieuniknione.
Idziemy na spacer.