środa, 21 grudnia 2016

Siłacz.

Rok temu był Marzeniem. Jego istnienie znaczyły różowe paseczki na kolejnych testach ciążowych. A dziś … Dziś to nadal Marzenie, siedmiokilogramowe, pucate, uśmiechnięte, zajadające własne rączki, rozdające dziąsełkowe uśmiechy, chętnie leżące na brzuchu (jedynie 5 minut, ale! jednak ;)), marudne, płaczliwe, niebieskookie. Kochane. Nasze.
Maksio.



Klusek wygładził moje ostre kanty. Widzę wyraźniej. Patrzę dalej. Nie wiedziałam, że mam w sobie tyle cierpliwości i zachwytu na małymi rzeczami. Że można tak kochać. On to sprawił i dziękuję za to.
Cudownie iść na spacer z gondolą, widząc przechodzące ciężarne, inne mamy z wózkami – uśmiechnąć się, nie gotować się ze złości, zazdrości. Nie być obezwładniającym smutkiem. Tak. Byłam smutkiem. Żalem. Goryczą.


Lubię myć Maksia, wraz z Mężem i biegającym wkoło Bulwą. :) Lubię obserwować jak tata i syn, bawią się. Jak ta nić porozumienia i miłości jest coraz mocniejsza, pewniejsza, każdy dzień to pokazuje, potwierdza.






Piękna jest nasza codzienność. Czasem szara, bez uśmiechu, żółto-słoneczna, z burczącym brzuchem, niewyspana. Nieidealna, a mimo to...

mój siłacz

wtorek, 29 listopada 2016

Cząstki.

Wykradłam kilkadziesiąt minut dla siebie podczas snu Maksiunia i co robiłam? No tak, herbata była – w filiżance! :) Placek drożdżowy z masłem – połkniętych 6 kromek, a w międzyczasie bieganie do Malutka i sprawdzanie, czy smok zassany, czy syn przykryty, czy nagrany szum suszarki ma zapętlenie. Czy Maksiul w ogóle śpi?! :D Śpi. No to jazda z praniem. Kolor, biel. Szykowanie obiadu dla Bulwy, przygotowywanie wszystkiego do naszego obiadu. Uff jak dobrze, że M. gotuje. :) Tak, tak, mój Mąż gotuje obiady od blisko 3miesięcy. Mnie się zdarzyło kilkakrotnie. Rekompensuję to wypiekami.

OK wszystko zrobione, no to siadam do neta. Dziś dzień darmowej dostawy, więc w ruch poszło zamówienie dla Maksia – skusiłam się na długoszyję Sophie, dla siebie na koszulkę z PTNS (gorrrąco polecam ich produkty, są niezniszczalne), apteka internetowa, M. nic nie chciał. Ale pomysł na prezent jest. Realizacja – niebawem. Dla Rodziców i brata pomysły na prezenty – obmyślone. Gorzej jest u mnie z pomysłami co dla teściów i szwagierek...
Czas stop.
Karmienie.
Nadal karmię piersią. Wieczorami dokarmiamy butelką. Najczęściej 40-70 ml Przywykłam. Nie rozpaczam, nie złoszczę się, nie obwiniam się (już) co-ze-mnie-za-matka. :) Najlepsza jaką mógłby mieć mój synek. :)
Maksio coraz bardziej kumaty, ale czegoś takiego jak rytm dnia do tej pory nie istnieje.

Po 5 tygodniu życia zaczął się bardziej świadomie uśmiechać. Teraz oddaje bezgłośne uśmiechy całym sobą. :) Cudny jest! Z tym dołeczkiem w lewym policzku odziedziczonym po M.
Od 7-8 t.ż. zaczął ssać swoje rączki, czasem próbuje włożyć dwie piąstki naraz. Od 8 tygodnia głuży. No gada jak najęty! Szczególnie do swoich 'przyjaciółek literek-cyferek', które przykleiłam pod półeczką nad przewijakiem, po wcześniejszym wydrukowaniu ich przez M. Kłótnie i śmiechy na zmianę.
Od kilku dni wyciąga rączki do żabki, gryzako-grzechotki.

Jesteśmy po pierwszych szczepieniach. Nasz wybór padł na szczepionki 5w1 oraz RotaTeq, przeciw rota wirusom. Poczytałam, posłuchałam, uważam, że to był dobry wybór. Obyło się (a tfy!) bez większych nerwów związanych z NOPem.
Gorszym pomysłem było spotkanie się dzień, po dniu w większym gronie ze znajomymi. Maks odchorowywał te spotkania przez 3 dni. Dopiero dziś jest fajnie.
Koszmar dla niego i w sumie dla nas. Najbardziej wkurzające było to, że pomimo próśb – jeśli wasza mała (2,5) jest przeziębiona/chora (kaszląca itp.) to proszę nie przychodźcie. No i przyszli. Z kaszlącą O. Wkurwiłam się, a jednak nic nie powiedziałam. Źle. Następnym razem zareaguję, a może raczej napiszę tak – oby nie było takiej potrzeby.
Synek W., malutki M. niesamowicie pozytywnie zareagował na naszego Maksiunia. Wciągał do niego rączki, głaskał go, ciągle wodził wzrokiem, rozdawał w jego kierunku uśmiechy. I tylko serce się ściska, że prawdopodobnie chłopcy nie będą się zbyt dobrze znać, bo pomimo iż W. oraz jej B. kupili mieszkanie w naszym mieście, to B. za chwilę wyjeżdża za granicę, a Przyjaciółka wraz z synkiem mają dolecieć do niego w ciągu najbliższego półrocza. :(

Wczoraj minęło 12 tygodni Maksia po tej stronie brzucha, a dzisiaj mija jego symboliczne 12 miesięcy. Czas już nie płynie, on pędzi!

W najbliższą sobotę robimy sobie rozkosz dla oczu. Jedziemy we trójkę po choinkę. Kto nam zabroni? :D Zrobię też próbę ciast na święta. Cieszę się na nie. Na zupełnie nowe Święta. Nasze pierwsze, wspólne. Bosko!

Miałam tyle do napisania. Miło być składnie...:)
Jest tak jak w naszym mieszkaniu. Trochę posprzątane, część rzeczy upchnięta, niedopowiedziana za zmęczenia. Wypełniona Maksem.

poniedziałek, 17 października 2016

6 tygodni.

6 tygodni. Tyle ma Maksiu. Tyle dziś mija od porodu, a zatem to również okres zakończenia połogu. Jak się czuję? Mało kogo to interesuje.
W ciąży pytanie zadawane nagminnie, obecnie pyta mnie o to kilka osób. Kobiet. Chyba nikogo nie powinno to dziwić, jestem dorosła, zdrowa, mam cudownego Męża, Synka. A jednak.
To co działo się ze mną przez pierwsze 3 tygodnie po narodzinach Maksa to jakieś kosmiczne zapętlenie łez i śmiechu.

„znów płakałam
wczoraj znów płakałam
że nie umiem na skrzypcach grać
i że wszyscy umrzemy, wszyscy
i że któregoś dnia
mój syn zostanie całkiem sam”

Nasz Grubcio (jedna z mnogiej ilości ksywka naszego Bulwozaura) podchodzi do mnie, opuszcza pyszczek na brzeg łóżka. Ma bardziej siwą mordeczkę niż w sierpniu, jest szczuplejszy. Zaczynam spazmatycznie płakać. Po chwili całuję psiutę i tańczę z nim do naszej piosenki „tańcowała igła z nitką” ...rana po cesarce szarpie, noo ma prawo to dopiero 10 dzień.
Patrzę na mleczny uśmiech Maksa i nie tamuję łez ani rękawem koszulki, ani nie szukam chusteczek. Dociera do mnie, że On już jest na zawsze. I ja, my za niego odpowiadamy i jest taki piękny, kruchy, bezbronny. Ten mini człowiek to nasz synek! Tyle chce mu powiedzieć - już teraz sporo rozmawiamy, albo w ciszy patrzymy się na siebie. Chłonę. Pokazuję w tym naszym maleńkim mieszkanku-pudełeczku co-do-czego-i-skąd-od-kogo.

Irytuję się nad wyraz.
Rozpłakałam teściową, a ona mnie. Moją Mamę również. A Ona nie zasługuje na to. Szczególnie Ona. Matka, która straciła synka, gdy ten miał 7 dni (to mój drugi starszy brat, nigdy nie poznany, choć mamy kilka zdjęć ślicznego chłopca w białej trumience). Przeprosiłam obie. Z teściową chyba już zawsze będę miała relacje tylko poprawne.

Nie, nie da się - według mnie - nauczyć dziecka 'noszenia', lulania w wózku. Mój syn to nie cwaniak. To maleńki człowiek, który potrzebuje bliskości, miłości i ciepłych ramion rodziców.

Płaczę bo Maks rośnie. Bo nie będzie już taki maleńki, jak był wczoraj, tydzień temu. A zarazem chcę by rósł szybko, szybko. By gadał jak najęty.
Płaczę, bo nie wiem co mu jest gdy płacze. Teraz już trochę lepiej orientuję się w temacie.
Bo zostajemy sami w domu, ponieważ M. wraca do pracy, a ja obawiam się, że nie podołam. Nie chodzi niepozmywane naczynia, brak obiadu, czy ciasta na stole, bo bajzel i brak czasu na lekturę, przyjemności. Choć o to też. Boję się, że Maksiul może liczyć tylko na mnie. A przecież jestem tylko ciut mniej zielona jeśli chodzi o temat DZIECKO, aniżeli byłam w sierpniu. Ale. Poznajemy się, z każdym dniem bardziej.
Nadal prawie nic nie jestem w stanie zrobić w domu, bo Maks ma dłuuugie okresy czuwania. Potrafi nie spać od 6.00 do 12.00, a jeśli śpi, to na rękach, odłożony do wózka, łóżeczka w kilka minut się wybudza, rozżalony. Czekam na chustę, może to ona będzie dla nas wyjście z sytuacji – synku ja też potrzebuję swoich rąk. ;)

Jak się czuję?
Po 6 tygodniach.

Pewniej. Jestem bardziej świadoma potrzeb syna, siebie. Już nie ma tej bardzo czułej mnie. Na pewien czas chowam emocjonalny wachlarz do futerału.
Jest jedna sprawa, która bardziej boli. Od ponad tygodnia dokarmiamy (czasem jest to 5 mililitrów, najczęściej 40-60, ale i 120) Maksa mlekiem modyfikowanym. Karmię na żądanie, a jednak to nie wystarcza. Myśleliśmy, że po 4 tygodniu życia zaczęły się kolki, bo Maks bardzo płakał od godziny 17.00 do czasu toaletki, czyli 19.00-19.30 (gdzieś wyczytałam, że to „pora kolek”), a to chodziło o płacz z głodu, a nie bólu brzuszka. Jak ja płakałam, że nie potrafię (znowu!) wykarmić własnego dziecka i przewrotnie, że Maciupek tak lubi mm. Chore! Cieszę się, że jest modyfika i że mogę jeszcze karmić piersią. W szpitalu położne mówiły, że długość karmienia jest często 'rodzinna', tzn jeśli mama karmiła krótko, prawdopodobnie córka też będzie miała problemy. Nie wiem na ile jest to prawda, ale jakieś ziarenko prawdy w tym stwierdzeniu tkwi.


Cieszę się, że Mąż nie zadaje mi pytania o samopoczucie.
Przyjdzie i przytuli. Pocałuje. Po prostu. I ja jego.

Brakuje mi przyjaciółki. Z W. jeszcze przez parę miesięcy dzielić nas będą kilometry, ale rozmowy czy to telefoniczne, czy na viberze bardzo krzepią. D. nie mam śmiałości zaczepiać, nie wiem czy nie zrobię jej przykrości opowiadając o tym naszym życiu we trójkę...


Sztuka kompromisu.
Miłość ponad mnie.

poniedziałek, 26 września 2016

Dopóki pamięć.

No i jest wrzesień! Ba już się kończy, a nasz synek ma prawie 3 tygodnie!
A dopiero co był styczeń i tak bardzo czekałam na koniec lata …

Piszę to bo pamięć jest ulotna. Niektóre wspomnienia pewnie już teraz umknęły z mojej pamięci.

Niedziela 4 września. Jest wieczór, około 21szej, jestem po kąpieli, mierzę ciśnienie. 135/83 O nie!
Będzie ciut wyższe i jedziemy na izbę przyjęć. M. chce jechać już teraz, zaraz, ja go wstrzymuję. Kłócimy się. M. idzie spać do pokoiku Maksa, ja odpalam kompa w dużym pokoju. Dziś odkryłam super program prowadzony przez Dorotę Szelągowską „Dorota was urządzi”. Oglądam 3-4 odcinki. Ok 24tej obolała po Maksikowej kopaninie kładę się spać. Na siedząco. Taaa także kładę się, siadając. Na dworze pada deszcz, a ja śpię niespokojnie.
Jak każdej nocy, wstaję na siku. Kolejne i kolejne. :)
Na papierze krew, ze śluzem. Po raz pierwszy krew to dobry objaw, choć serce galopuje. Jest wręcz - po 9 miesiącach - wyczekiwana. Godzina (tutaj mam lekkie zapętlenie) 3 lub 4. Budzę M. Krzątanina. Pakuję kubek, dopakowuję jakieś rzeczy. M. wychodzi z bulwą na spacer i na parking po samochód. Po 5tej ruszamy do szpitala. Jesteśmy podekscytowani.
Na parkingu, przed szpitalem zaczynam dzwonić zębami, stają mi łzy w oczach. Ostatni raz byłam tu ponad 2 lata temu, wyszłam ze złamanym sercem. Ale teraz jest inaczej! Będzie inaczej!

Wchodzimy na izbę przyjęć. Siedzą dwie rodziny, rozmawiają. Panie są w zaawansowanych ciążach. OK, na pewno jedna z pań. Za okienkiem, po 'szpitalnej' stronie siedzą 3 kobiety. Widzą nas, ale żadna nie wstaje, nikt o nic nie pyta. Hmm Po 5 minutach, jedna z pań-pacjentek mówi żebyśmy nie czekali tylko weszli.
Wchodzimy, w tym czasie z drugiej strony drzwi otwiera jedna z pań, ta z '3'. Mówię co i jak. Zaprasza do siebie, nazwijmy to dyżurką. Nasze dane są już w kompie, od ponad 2 lat, ale potwierdzam zamieszkanie, numery telefonów.
Po formalnościach, zostaję podłączona pod KTG. To dopiero nasz drugi raz. Skurcze mini mini, raz wykres góruje bardziej. Skurcz '60'. Nic nie czuję. Ha! Do czasu …
KTG trwa ok 30 minut, niedługo będzie 6.00
Położne mierzą mi ciśnienie, coś uzupełniam, podpisuję. Jest telefon do lekarza dyżurnego. Przychodzi czarnowłosa pani doktor. Pyta co i jak. Zaprasza na fotel. Sprawdza papierkiem PH. Jest odczyn. 7. Zasadowy, czyli wody się sączą. Zostaję przyjęta na trakt porodowy. Łzy stają mi w oczach. To już. Naprawdę! Wskakuję jeszcze na wagę, przebieram się. M. zanosi niepotrzebne rzeczy do samochodu.
Położna prowadzi mnie na trakt porodowy, pomaga nieść torbę. Torba robi szoł. :D Nie tylko na trakcie, ale również później na położnictwie. ;) Położne chcą wiedzieć gdzie ją kupiłam i pytają czy mogą pokazać ja na dyżurce pozostałym koleżankom.
Na trakcie inne położne pytają dlaczego zostałam przyjęta. I fukają. Bo z powodu odejścia czopu śluzowego (te pasma śluzu i krew to czop .. hmmm miałam inne wyobrażenie. Myślałam, ze to będzie coś na kształt korka :))) nie powinnam być przyjęta. Przecież zanim zacznę rodzić to może to potrwać godziny, albo i dni, do 2 tygodni. No to mówię o badaniu PH. Aaaa no to czemu od razu nie mówi. Echh Dostaję opaskę na łapkę.
Jest puściutko. To gdzie kładziemy? - słyszę. Na jedynkę. Jupi! Jak ja się ucieszyłam. Ta jedynka to nie taka jedynka-jedynka. Po prostu sala w sali, oddzielona ścianami, ale nie do sufitu. To boks, a obok jeszcze po jednym. To i tak lux. Bo dziewczyny po drugiej stronie leżały po 4 na sali. I wszystkie się widziały. I wszystko widziały (przynajmniej tak to wyglądało, jak drzwi były otworzone). Jako że nie miałam żadnych bóli, kazałam M. jechać do domu i wyjść z psiutem. Pojechał (chyba) po 10.00 Położne przychodziły, pytały co i jak. Studentki I roku również pytały co i jak, mierzyły ciśnienie, temperaturę. Nuuuda. Zostałam podpięta pod KTG. Z Maksiulą OK. Gorzej, że po 3 godzinach na lewym boku myślałam, że zejdę z bólu. Mhym TO BYŁ BÓL?! ;)
M. przyjechał, w międzyczasie została przyjęta dziewczyna do boksu obok. My sobie gadu-gadu … nic się nie dzieje. Na obchodzie, jeden z lekarzy stwierdził rozwarcie na 1cm (słabiuśko :(), sączące się wody – znowu papierek. Postanowił żeby zaordynować mi kroplówkę z oksytocyny oraz podać czopki glicerynowe, choć brzuch miałam miękki (w ogóle nikt nie pytał o lewatywę – a chciałam). Gadamy z M., śmiejemy się. Nic się nie dzieje. Stwierdzamy, że trzeba zawieść bulwozaura do rodziców M., bo nie wiadomo jak długo to wszystko potrwa. Proszę M. o gazetkę. Gazetkę! I to jaką? Nie „Rodzice”, czy „Dziecko”. Nieee to ma być „M jak mieszkanie” (niewyoglądane do chwili obecnej leżakuje w małym pokoju na parapecie).
Dostaję 4 czopki. Uchh Oraz powoli, baaaardzo powoli kapiącą kroplówkę z oksytocyną. Kapanie od 12stej - 13stej (chyba) do 15stej. Trochę bardziej czuję skurcze. Leżenie na boku, już prawym pod KTG to udręka. Już niechętnie odpowiadam na zagadywanie studentek. Zaczynam zagryzać wargi, mniej się odzywam do M., na co on reaguje lekką obrazą. Chcę iść do toalety, ale jest proponowany basen. Nie mogę zrobić do tego ustrojstwa siku. Położna odpina mnie od KTG. Z kroplówką, jak wierną przyjaciółką idę do toalety. Wieeelka ulga móc się ruszyć, choć w głowie się mąci.
Około 15stej rozwarcie jest na 4cm.
Do boksu obok, tam gdzie jest fotel przyjeżdża dziewczyna. Jęczy, krzyczy. Po kilku parciach słychać krzyk noworodka. Jestem tym zachwycona.
Od 15stej częstotliwość skapywanie kroplówki jest zwiększona. Ból się wzmaga. Położna przebija mi nad basenem wody płodowe, pyta czy przynieść coś na ból. Coś o działaniu narkotycznym. Chodzi o Dolcontral. Na początku odmawiam, myślę, że dam radę bez tego, ale po pewnym czasie proszę M., żeby położna pomogła mi, ulżyła. Ból jest obezwładniający. Mówię M., że chcę umrzeć. Błagam by mi pomógł, bo ja umieram. Piję łapczywie wodę. Dłoni ściskam pomadkę ochronną, pomaga mi to w przypływie bólu. W przebłysku nie-bólu słyszę jęki dziewczyny z boksu pierwszego. Już nie rozmawia ze swoim partnerem. Już skupia się na sobie. Jak ja. Położna bardzo mi pomaga, mówi jak oddychać. Jakbym zdmuchiwała świeczki z tortu. Wyję z bólu. Ale to tak wewnątrz siebie. Na zewnątrz się hamuję. Proszę o jeszcze jeden zastrzyk przeciwbólowy. Po nim mam cudownie otumanioną głowę. Pełną waty. Przez moment mniej boli, ale skurcze nadal czuję. O 20.00 cisza, bóle, skurcze ustają. Boże! Jakie to cudowne!! Jest 10 rozwarcia. :)
Próbuję przeć na boku, położna trzyma mi jedną nogę, M. przytrzymuje drugą. Nie umiem przeć. Nie wiem jak spychać powietrze do wnętrza brzucha. Jestem przerażona. M. stara się jak może, tłumaczy. Położna każe mi wstać, oprzeć się łokciami o łóżko i kręcić młynki biodrami. Krew kapie na podłogę. Położna każe komuś przynieść jakiś materiał do przykrycia. Materiał też jest zakapany przez krew. Wcześniej dostałam jeszcze jedną serię 4 czopków. Na szczęście nie spowodowały one katastrofy, której się spodziewałam. Znowu pozycja na boku. I na plecach. Mam obmywane krocze ciepłą wodą. To tak cudownie koi, że myślałam, że się rozpłaczę z wdzięczności!
Mam wstrzymać się z parciem. Przecież się nie da. To silniejsze od mojej woli. Jest około 21.30 parcie nie wychodzi mi dobrze. Maks też źle się wstawił (wysokie proste stanie główki). Byłam mierzona takim jakby cyrklem (obwód bioder) i teoretycznie powinnam dać radę urodzić. Przepraszam M. i położną Kasię. Że nie dam, nie dałam rady. Nie potrafię. Czuję olbrzymi zawód.
Przez ten cały czas Masiul jest monitorowany pod KTG. Wszystko z nim dobrze.
A jednak. Przychodzą jeszcze inni lekarze i potwierdzają, ze nie ma na co czekać i zwlekać, bo to za długo trwa. M. zdenerwowany prosi by jak najszybciej reagowali. No i ja nie mam sił. Średnio to słyszałam, bardziej od M. to wiem. A jednak jak przewożą mnie na łóżku, na salę operacyjną to płaczę i jestem wdzięczna.
Maks rodzi się 5 września wskutek cesarskiego cięcia o godzinie 21.55. Jego waga to 4000g, a wzrost 56cm. Dostaje 10 punktów w skali Apgar. Ja wyjeżdżam z sali godzinę po cięciu (słowa M.). On widzi naszego synka 3 sekundy i to tylko dlatego że krzykną do położnej która wiozła Maksiulę, by poczekała bo to jego synek i chce go zobaczyć. Podobno był spokojniutki i patrzył na niego szeroko otwartymi oczami.
Ja zobaczyłam Maksa po przebudzeniu na sali poporodowej. Tak się wzruszyłam, że głośno zaczęłam płakać, i mówić jaki jest śliczny i że mocno go kocham, aż druga położna przybiegła (sala obok to pokój położnych i noworodków, które były monitorowane). Ale widząc moją reakcję tylko się uśmiechnęła i poszła sobie.
Nie tak to sobie wyobrażałam. Nie był to do końca poród rodzinny. Ja nie dałam rady. Nie widziałam synka chwilę po porodzie, ani on mnie. Nie było nawet kangurowania, bo nie jest to praktykowane w SPSK nr 4 …
A jednak, cieszę się, że mimo wszystko tak to się skończyło (bez wyciskania Maksia), bo dało nowy, piękny, choć trudny (noworodki znajomych jakby mniej płakały, były mniej wymagającymi dzieciaczkami i chyba ich rodzice otrzymali instrukcje obsługi ;) bo tak świetnie im wszystko wychodzi) początek.

poniedziałek, 12 września 2016

Maksiu 5/09/2016

Witajcie!

Maksiu przyszedł na świat 5 września o godzinie 21.55 56cm 4000g

Kocham Go mocno. Mocno
Ciągle mnie rozczula.

Właśnie cichutko posapuje w łóżeczku.
Cuda się zdarzają!

Dopiero dziś wyszliśmy ze szpitala. Od drugiej doby życia, do wczoraj/dziś do godziny 0.00 Maksiuń otrzymywał 2 razy dziennie antybiotyk (crp 57,1). Straszny czas.
Rodziłam 16 godzin. Siłami natury, ostatecznie poród nie postępował (rozwarcie na 10cm, bóle parte 1,5 godziny) i zadecydowano o cesarskim cięciu. I dobrze. Przez sączące się wody i mój gbs zrobiło się nieciekawie.
Mocno odczułam pobyt w szpitalu. Szczególnie, że odwiedzin jako takich nie było. Ale to już zamknięty rozdział.
Zaczął się nowy. Piękny.
Zaprosił nas do niego Nasz Synek.

synek



wtorek, 30 sierpnia 2016

Czekamy.

W książeczce ciąży, po dzisiejszej wizycie brakuje już miejsca na kolejne wpisy.
39tc2d (no chyba jednak nie)
Wizyta wprawiła mnie w lekki stan niemocy. I złości.
Źle liczę ruchy Maksiunia.
Źle obliczyłam (za kalendarzem w necie 'babyonline') termin porodu, który to jest na 6.09, a nie 4.09. A co za tym, dwa tygodnie temu pani doktor źle wypisała mi ostatnie zwolnienie, bo do 4 września. Włącznie. 5.09, o ile Maksiutek się nie urodzi muszę iść do jakiegoś lekarza i poprosić o 'dopisanie' zwolnienia na 2 dni.
A co później? Jak to jest liczone? Co trzeba robić? Z automatu zostaje naliczany urlop macierzyński?

Po badaniu palpacyjnym - wg słów pani doktor - szybko nie urodzę. Wszystko zamknięte, trzyma. No sezam. I nikt nie zna tajemnych słów by coś zmienić. :( A my tak czekamy …. i czekamy. Synku …

Na obrzęki stóp nie ma rady.

Na jutro mam skierowanie na pierwsze KTG. I dobrze! W końcu!




Po tej wizycie czuję się jak jakaś głupia gąska, która mało co wie. A gęsi. Szaro-gęsi.

niedziela, 14 sierpnia 2016

W pokoiku Maksa

Jeszcze bez głównego mieszkańca, a ja już uwielbiam tam przebywać.
Pokoik Maksa.
Nie lada wyzwaniem było zmieścić wszystko, (plus jeden nadprogramowy mebel) do maciupkiego pokoju, przy okazji nie zagracić, a stworzyć przytulne miejsce. Wg nas – udało się. :) 





przyjaciele :) oraz ...lampka!












Na dniach ma przyjść, zamówiona mini wieża (do tej pory nie mieliśmy za bardzo na czym odtwarzać płyt, więc cieszę się jak dziecko), będziemy mogli puszczać Maksiuli bajeczki, oraz wszelkie szumy i kołysanki. Jupi! Myślę też o zakupie kieszonek-pomocników na łóżeczko, by móc mieć pod ręką wszelkie środki do pielęgnacji po przewijaniu, a nie szukać na chybił-trafił w pudełku na komodzie.
Nie wiem co z szumisiem (zabieranym do wózka) oraz jakąś lampką;) (Uczuciowa, prawda że ta zielona jest ekstra gites? :D) o jeszcze mniejszej 'mocy rażenia'. Nawet żarówka o niewielkiej mocy watów jest jednak bardzo jasna, co chyba nie będzie sprzyjać niewybudzaniu synka.
Jeśli macie jakieś pomysły co jeszcze powinno się znajdować w pokoju noworodka, to proszę – piszcie.
Świadomie zrezygnowaliśmy z ochraniaczy na szczebelki łóżeczka, wszelkich poduszek i kołderek. Maksiu o ile polubi :) ma dwa śpiworki, 2 lekkie kocyki, jeden ciut cieplejszy oraz pieluszki flanelowe, bambusowe i tetrowe.

Pokoik gotowy – czeka. My odliczamy.
Maksiu, synku wychodź … twoje brzuszkowe m1 jest już bardzo ciasne.

Tymczasem relaksuję się na kanapce z książką (Kalamburka), oraz nieodłączną wodą.

piątek, 5 sierpnia 2016

Wizytowo.

Wtorkowa wizyta u gina, to podgląd Maksika na usg.
Po raz pierwszy poczułam się lekko rozczarowana, bo wizyta trwała dosłownie 6-7 minut. Zawsze trwa ona minimum 15 minut, a nawet 20-25....

Wg obliczeń Maksiu jest większy o ok. 2 tygodnie (obwód główki, brzuszka, kość udowa prawie taka jak na dany tydzień ciąży, byłam w 35tc2d, a pomiar wskazywał 35tc0d), wszelkie pomiary przepływów b. dobre. Chwila stresu, czy nie mam wielowodzia, ale po 'opomiarowaniu', wyszło, że wszystko jest w porządku. Dlatego mimo że zawiodła mnie długość pobytu w gabinecie, to słowa doktora - jest dobrze, uspokoiła.

Posiew na paciorkowa wyszedł dodatni. Niestety. Nagooglałam się, naczytałam. Powrócił strach, mocno trzymający za gardło. Szczególnie, że chcę rodzić siłami natury i co to będzie, czy zdążą mi podać antybiotyk, zanim zacznie się poród z parciem itp. itd. Cóż, musimy wierzyć, że tak będzie.

W środę miałam dziwną akcję. Po skorzystaniu z toalety, po nogach zaczęła mi płynąć nieprzeźroczysta woda, w takich jakby 2 fazach. Było tego niewiele, ale myślałam że to JUŻ. W ciągu godziny nic się nie zadziało. Maks harcował.

We czwartek wizyta w poradni u dr Sz., mówię co i jak. Szyjka zamknięta, trzyma. Stwierdził, że to może po prysznicu … tylko wtedy byłam przed … Waga wzrosła, ale przez półtora tygodnia – bez drastyków, moje ciśnienie jak zawsze 120/80. Tętno Maksiulinka 143. Chciałam wiedzieć za ile się spotykamy, czy za tydzień, czy za półtora tygodnia, a doktor na to, że znowu idzie na urlop. :( Dopiero co był 2 tygodnie na urlopie, 2 tygodnie pracy i znowu 2 tygodnie na urlopie … echhh Już umówiłam się na wizytę u pani doktor M. Liczę, że od niej dostanę skierowanie do szpitala klinicznego, bo doktor nie chciał mi takowego wypisać, twierdząc, że wystarczy książeczka ciąży.
Końcówka prowadzenia ciąży średnio mi się podoba. Nie ukrywam. W. była wręcz oburzona (łagodnie pisząc).

Dziś wizyta położnej środowiskowe. Byłej sąsiadki. :)
Było to bardziej 2,5 godzinne spotkanie z dawną koleżanką (aczkolwiek słabo się znamy z racji innych roczników ;)), aniżeli 'z panią z pogadanką na ustach'. Wrażenie średnio taktownego zapytania w rejestracji zostało zatarte. Szczególnie po łzach w oczach, ciarach i uściskach na koniec spotkania. :)
Nadal mało wiem o przyjęciu na izbę, porodzie, opiece nad noworodkiem, za to coś niecoś o szczepionkach. Dostaliśmy kilka próbek kosmetyków, książeczki, płytki z ćwiczeniami ….no 'sponsoring' pełną gębą.
Ogólnie fajnie, że A. przyszła, choć korzyści wypłynęły z tego głównie towarzyskie. Kolejna wizyta już z Maksem po tej stronie brzucha. Spotkań ma być 7.

Zajawka.
pomoce naukowe ;)




Baaardzo się cieszę, że pomimo moich sprzeciwów M. kupił wentylator. Nie wiem jak przeżyłam te upały. Pomimo zasłoniętych żaluzji i zamkniętych okien. Południowa wystawa okien robi swoje. :o Moje i Maksikowe kilogramy też.

Życzę, znad arbuza – udanego wieczoru. :)

poniedziałek, 25 lipca 2016

Panna Kota.

Dzisiaj, wracając z luxmedu, nie mogłam oprzeć się chęci wstąpienia do przybytku 'tania odzież', dodatkowo mając w świadomości, że dziś wszystko jest za jednego złocisza. Co zrobić ... uzależnienie. Na dodatek wiedziałam, że spotkam Rodzicielkę, a każdy uścisk choćby krótki - miły sercu, a teraz choć z Tatą nie przyznają się do tego - stres o nas, kąsa ich.

Do rzeczy. Szperactwo mam we krwi. I uwielbiam! Choć czasami hura-optymistyczne zakupy nadwątlają świeżo otrzymaną wypłatę, jeszcze nigdy nie był to strzał w kolano. Nawet M. z czasem przyznaje, że to był fajny zakup i dana rzecz ma rację bytu u nas.
Meble z allegro, coś z olx, lamka - tanioszka, od kogoś, coś niby niepotrzebne... :)


Choć Maksiula ma już całą komodę swoich ubranek, postanowiłam, że jeszcze jeden bodziak, czy spodenki nie zrobią różnicy. Mhym pomyłka, robią, ale już sobie obiecałam, że dzisiejszy wypad był tym ostatnim. W ciąży. :) Szukałam z enuzjazmem, który słabł z każdym przesuwanym wieszakiem - towar mocno przebrany - aż doszłam do kosza z zabawkami. A tam... to  kocie cudo ...

Kociarra


No i co z tego, że Maks to chłopiec? ;) Myślę, że takiego przytulaka-gałganiaka miło mieć pod rączką. Ja bym chciała. :D
Kota jest świetnie wykonana, z duża dbałością o szczegóły, a na karku ma złoty 'tatuaż' Difa. Teraz suszy się razem z resztą synkowych przyjaciół.



Wczoraj, mimo, że dzień był upalny postanowiłam upiec ciasto. Proste, szybkie, smaczne.
Ciasto jogurtowe z jabłkami oraz kruszonką. Pyyycha!
Mimo mojej pazerności na słodycze zostawiłam dla M. kawałek. Po obiedzie będzie pysznym wspomnieniem wczorajszej rozpusty podniebienia. :)





A za tydzień wersja z brzoskwiniami.


Wyniki z luxmedu za 3 dni. A już za tydzień podglądanko Maksika. Nareszcie!



piątek, 22 lipca 2016

Oczekując. Dobrze mi.

Moje małe radości ostatnich dni …

Pranie.
Prasowanie.
Układanie.

różowe króliki :D milk&biedronki rulez :)

uniseks? :)


A dzisiaj kolejna dostawa mini ubrań. :) Niezawodna babcia.


Dzisiejsze plotusie z Rodzicami przy ince i domowych bułkach.


I książki. Zaczęłam czytać 'Jeżycjadę'. W domu mam jedynie „Idę sierpniową”, ale od czego jest biblioteka? Fakt, nie wszystkie pozycje są dostępne, ale nie szkodzi, może zacznę 'zbiór własny'?

I wózek już jest! :) A jutro być może M. zawiesi półkę nad łóżeczko, a ja w końcu zamówię złotą folię pod gwiazdkowy wzór...


I chyba zaczęły mi się skurcze przepowiadające. Są inne niż te z grudnia, stycznia, czy choćby maja. Są dłuższe i jakby okresowe, ale 'nie rozpychające'. Jak zwykle trudno mi nazwać coś co zdarza się pierwszy raz.

Ostatnia wizyta, wtorkowa, niestety nie u dr Sz., który przez 2 tygodnie jest na urlopie, uspokoiła mnie. Szyjka zamknięta, mocno trzyma, serdunio Maksiuli śpiewa 142uderzenia/minutę. Wszystko jest dobrze (tokso igg; igm < 3; morfologia w normie), poza moją wagą, która ostatnio znacznie wzrosła (no ale te wszystkie lody, czekolady, gniazdka i inne smakołyki... wychodzą ...boczkami).
W miniony poniedziałek byłam w przychodni. Chciałam zapisać się na wizyty do położnej środowiskowej. Niestety miałam wątpliwą przyjemność :) rozmawiać z chłopcem-pomicnikiem w recepcji, który nie wiedział którego dziś mamy (18.07), położna na urlopie, więc zaproponował wizytę pielęgniarki :) oraz nie zapisał mnie na najbliższy wolny termin, bo w sumie nie wie gdzie... echh
Najbliższy poniedziałek do wizyta z położną w Luxmedzie. Zrobię posiew na Streptococus agalctiae GBS, mam nadzieję że wyjdzie negatywny. Czekamy na początek sierpnia – usg, wizyta kontrolna. I czekamy na Maksa. :)


Ps. Mama mówi, że urodzę niedługo. Bardzo bym chciała tulić naszego Chłopczyka choćby w połowie sierpnia...

środa, 29 czerwca 2016

Jest pięknie! :)

Łapię promienie słońca i wekuję je. Otwieram ten ciepły, pachnący słoik codziennie i rozkoszuję się . Tym, że kwitną lipy, słodko pachnąc, wabiąc pszczoły wraz z ich pszczelą muzyką. Końcowymi dostawami truskawek, co z tego że nie od Rodziców? Te z giełdy z jogurtem greckim i cukrem pudrem też są pyszne. Czereśnie. Uwielbiam, lecz dawkuję ten smak na podniebieniu.
Jest mi dobrze.

Jaskółki co chwilę, ze świstem przecinają wyblakłe, złocisto-różowe niebo.


Od mniej więcej dwóch tygodni bardziej czuję Maksiulkowe wygibasy. Z niecierpliwością czekałam na piruety stópek, rączek. Doczekałam się, z nawiązką. :) A to co kiedyś brałam za uderzenia piąstką gdzieś tam, z tyłu, do wewnątrz okazało się być czkawką. Tak podpowiada mi intuicja, bo nikt tego nie potwierdził co oznaczają rytmiczne, delikatne uderzenia.

9 czerwca byliśmy na usg. Jak zwykle były łzy wzruszenia. Maksiuń rośnie, prawidłowo się rozwija i jest prześlicznym chłopczykiem. Na pamiątkę, jak zwykle dostaliśmy zdjęcia (3 2D) oraz po raz pierwsze zdjęcia 3D, a także pena z filmikiem z całej wizyty. Wzruszenia Rodziny przy oglądaniu wielkie. Niedowierzanie, że przecież to „tylko” odbite fale, a tu zdjęcia buzi, rączki, stópki. :) Uwielbiam dzisiejszą technikę. Szkoda, że sama mam tylko kilka zdjęć z dzieciństwa (najwięcej żłobek/przedszkole ...mikołaj te sprawy)… w tym pierwsze jak miałam roczek. Uwierzycie?
Pierwsza ramka już pyszni się buzią Maksa. :) A to dopiero początek!

To co zgromadziliśmy dla Synka jest dość skromne. Ubranka są, ale w większości na 3-6 miesięczne niemowlę. Mama dała mi 4 nowe, choć ponad 30-letnie pieluchy flanelowe (miały metki! A cena podana w tysiącach ;)). M . będąc w ubiegły czwartek w IKEA kupił wanienkę, materacyk, podkład, matę, dywan! ;) oraz przydasie domowe. Pomimo listy, wydrukowanej (echh facet :D), zakupił, tak muszę wspomnieć przydaś zupełnie nieprzydatny, bo wielkogabarytowy garnek, który przez rok (albo i dłużej) będzie przechowywany na lodówce,bo nie ma na niego miejsca w szafkach, oraz 2 blachy do pieczenia. Np kurczaka, żeberek … A miała być jedna. Na ciasto. :) Tu sprawa rozwiązana na pniu, jedna blacha dla teściowej, druga do naszej szafki … kto będzie wiedział w czym piekę ciasta? ;) Najbardziej rozczulające były telefony od M., mniej więcej co 10 minut, czy to i tamto to tamto i to … no i że chodzenie po żółto-niebieskim przybytku w samotności to żadna przyjemność. Przecież wiem, kochany.
Zakupiłam torbę do szpitala. Szara, bardzo ładna torba sportowa z dresowego materiału by reserved. Kupiona na przecenie, także super git.

30tc3d
Coraz częściej myślę o porodzie. Boję się go. Nie mogę się doczekać. Chciałabym już tulić Naszego Chłopczyka.
Na dniach mamy szukać na YouTube metod oddychania przy porodzie (nie chodzimy do szkoły rodzenia), oraz jak pielęgnować noworodka. Pewnie, co praktyka to praktyka, ale zapoznać się z pomocami zawsze warto. :)

Jutro wpadają W., B. oraz mały M. Będzie się działo!! Ciotka wyściska Pyzula za wszystkie tygodnie popatrywania w ekran telefonu.
Pojutrze wpadają w odwiedziny dwie koleżanki z pracy. Baardzo je lubię.
A w sobotę rodzinka K. Przychodzą z rocznicowym tortem. Ekhę szykuje się uczta podniebienia. Mmm
Tymczasem zaczynam wieczór, podobnie jak w ciągu dnia, źródlaną wodą niegazowaną oraz niezbyt dobrze zapowiadającym się kryminałem.
A jutro … chłopaki! Do boju!

Dobrej nocy.

piątek, 3 czerwca 2016

Sąsiedzkie gadu-gadu i nie tylko.

Od kiedy brzuch zaczął być widoczny, a może raczej od kiedy ja w końcu na znak solidarności z wiosną ściągnęłam z siebie płaszcz, kurtkę, ubierając zarazem coś lżejszego … kardigan, bokserki, tuniki zaczęła się sąsiedzka-dog-łokerowa (jednak nie wszyscy sąsiedzi mają psy, a z racji posiadania psiuta jakieś relacje-znajomości zostały przez te 4 lata nawiązane ;)) bliższa relacja. ;) Zwierzenia, zapytania. Oooo gratuluję, ooo a czemu nic nie mówiłaś, a kto tam mieszka?, oo powitać nowego lokatora, itd. Jest to bardzo miłe. Trochę gorsze, gdy po tytule wstępu zaczynają się teksty. „A mojego brata córka to poroniła, tak tak, to już był 4 miesiąc, a teraz znowu jest w ciąży. Dziewczynka będzie. Termin ma na początek czerwca. Zapracowana była dziewczyna – jest psychologiem – nie, nie tylko w przychodni, w szkole również pracuje … aż do P. dojeżdżała...”, „A wiesz Śliweczko, moja córka trzy razy poroniła. Porozmawiałem z moją przyjaciółką – ordynator szpitala SPSK nr … i mówi do mnie przyjedź z nią Wojtek, będzie u mnie leżeć całą ciąże. Będzie dziecko. No i jest. :D Wnuk,kończy 17 lat ...”, „Oooo będzie dzidziuś. Mhym kiwam głową z uśmiechem, nie bardzo zdarzę coś wtrącić, gdy znaczna się … Długo czekaliście, długo. Ale....” I tak mniej więcej. Acha i jeszcze „dobrze, że syn, bo chłopcy, faceci mają lżej w życiu”, oraz „O to mąż na pewno dumny, bo syn”. Kurnia, nie kumam przeplatanek słownych. Od życia do poronienia. Na dodatek kogoś, gdzieś. Smutno mi się trochę zrobiło, że ktoś tak szczegółowo pamięta kiedy braliśmy ślub i - zapewne - domyśla sobie resztę dlaczego, jak... Ale pewnie tak jest zawsze, w sumie czasem i ja się zastanawiam nad kolejami czyjegoś życia, ale to są znajomi, a nie sąsiadki, lub dog-łokerowa znajoma. Maksiu, mama Cię kocha i uwielbia, ale bronić dziewczynki chciałam i musiałam. W końcu jestem kobietą. ;) Nie wiem czy łatwiej, lepiej być mężczyzną. Nie chciałabym z nic dowiedzieć się jak to jest, bo nie poczułabym Ciebie, a wraz z Tobą tej gamy uczuć. Tego CUDU, jakim jesteś.

Jeszcze inne zestawy pytań są na topie. „Mały daje ci powalić?”, „Bardzo kopie...prawda?” Cholera, nie nie daje powalić, bo Maks jest nad wyraz 'wyrozumiały'. Leniuszek. Ale czy te pytania nie prowadzą do innych pytań we mnie? Jasne, że tak. Stresuję się później, że może powinno być inaczej … Głos rozsądku, w postaci przetrawienia tematu oraz w osobie M. (dziękuję :*) mówi, że wszystko jest OK, a każde dziecko jest inne.
Jednak jest jedna sprawa, która powraca. Nie inaczej jak codziennie … Maks czasami robi coś takiego jak pies, który otrząsa się z wody. Googlałam. Inne przyszłe mamy też o tym pisały, także trochę spokojności. Ja na ostatniej wizycie zapomniałam spytać o to Doktora Sz., podobnie jak wpływ oprycha na ustach, na dziecko.

Z powszedniości … Maksiowy kącik wygląda już nieciekawie. ;/ M. przeniósł tam 'na chwilę' swoje biurko i ściana zaciapana czekoladą (jak, jak?! się pytam), truchło komara rozsmarowane …. Na szczęście zostało sporo farby po malowaniu, więc wszystkiemu da się zaradzić.
Przybywa ubranek. Dziś prócz szczypiorku, koperku, truskawek – mniam! Dostałam od Rodzicielki kolejne body, pajace i czapulkę. :D Piękności właśnie się suszą, a ja kolejne układam i przekładam. Wystawiałam kilka rzeczy na allegro, resztę oddaję, wyrzucam. Wicie gniazda trwa. :)



Nie pochwaliłam się cudowną nowiną. Moja Przyjaciółka W. urodziła Synka. M. jest zdrowym, przekochanym i ślicznym chłopcem. :* Na dodatek wracają na stałe do Lublina. Jupi!!! Kończą się kilku-godzinne pogaduszki przez telefon, będą spotkania na żywo. ;)


Jutro targi dziecięce - http://baby-days.pl/aktualnosci Wraz z M. wybieram się na to wydarzenie, nie bardzo wiedząc czego się spodziewać, bo impreza niby dla rodziców i dzieci... Najchętniej pooglądalibyśmy wózki, wyprawki, ogólnie asortyment okołodzieciowy ...Mam nadzieję, że się nie zawiedziemy.
Również jutro po raz kolejny sprawdza przeciwciała we krwi, a za tydzień szczepionka. Dziś pytałam o jej cenę. Pani dzwoniłam do 3, albo 4 hurtowni i jest problem ...bo szczepionki brak (najbliższa dostawa w lipcu), ale wzięła ode mnie mnie kontakt i będzie oddzwaniać, jeśli tylko się czegoś dowie.
W niedzielę spotkanie z D. :) Cieszę się na nie bardzo, bo widziałyśmy się ostatnio 1,5 miesiąca temu, a przecież w międzyczasie coś tam się u nas zadziało.

Za chwilę zabieram się przygotowywania składników na kaszotto. Po raz pierwszy w tym roku! Botwinka! Kasza pęczak! Mniam!


Udanego piątku, dobrego łikendu!

środa, 18 maja 2016

Wiję gniazdo.

Co u nas?
Dzieje się wiele, a zarazem mam wrażenie, że odkąd nie pracuję, to w zasadzie czas jakby stanął w miejscu. Dni zlewają się w jeden dzień.
Ale, dzieje się! Rośniemy. :) Brzuch (choć jak zwykle twierdzę, że owszem, ale chyba zbyt wolno, dopiero porównanie cotygodniowych zdjęć daje oczom obraz zgoła odmienny), a skoro brzuch to i Maksiuń w brzuchu. Chłopak delikatnie się ze mną obchodzi (co również doprowadza mnie do stanów nazwijmy to lekko-lękowych), kopiąc leciutko, choć dość regularnie. Uwielbiam naszą zabawę sygnałów. Ja puknięcie, on odpowiada, ja głaszczę brzuchol, on zawzięcie odpowiada serią kopnięć. Pięknie jest. To ten wyśniony sen. Tylko, że to jawa. :) Przyszły tato, czasem ma okazję przekonać się, że w brzuchu naprawdę jest lokator. On. Gdy po powrocie z pracy, Maż pyta, co u mnie, co u Maksiuli, głaszcze brzuchalsona. To ...to moje serce i rozum miękną i poddaję się fali ciepła. I takiego rozczulającego dobra.

Wicie gniazda to nie mit.
Już pod koniec lutego chciałam wyrzucać, przestawiać, stroić, kupować, malować...
Wstrzymywałam się. W sumie do tej pory staram się nie przeginać.
Luty. Pomyślałam sobie, że może warto zrobić w biblioteczce przegląd książek, atlasów i coś sprzedać, oddać. OK. Jak pomyślałam,tak postanowiłam. W czyn zamieniłam. Pościągałam książki, poprzeglądałam jak wygląda środek, czy nie ma przypadkiem „w nagrodę dla... za ociągnięcia...”. Było, niewiele, ale jednak. Opisałam, porobiłam fotki, wysłałam zapytanie do antykwariatu. Na odzew musiałam poczekać kilka dni … tak ale … nie to i tamto … Z blisko 150 pozycji, pan właściciel wybrał raptem kilkadziesiąt (chyba ok 30). Cóż. Co zrobić z resztą? Może zanieść do biblioteki? Bo wyrzucić pod śmietnik - noł łej! To już lepiej nich się kurzą na półkach.
Tak, warto spytać. Spytałam, ale dopiero pod koniec kwietnia. :o Panie zainteresowane, ale co to dokładnie …? Aha, klasyka, no to jak najbardziej. Jeśli książki będą się dublować u nich, przekażą innej bibliotece, a jeśli i tam jest nadmiar to tomiszcza wyjadą na Ukrainę. Super!!
Nosiłam te książki ...ekhę przez dłuższy czas. Kilka kursów, po kilka-naście knig. Uff czasami byłam zła na siebie i nadmiar „załadunku”, ale M. nie bardzo mógł mi pomóc, bo pracuje w godzinach otwarcia biblioteki. Ostatecznie to właśnie dziś M. pojechał z ostatnimi książkami. :) Yeah!
A w ubiegłą sobotę, wreszcie, po prośbach od lutego (tak, wiem każdemu należy się odpoczynek po tygodniu pracy ;))! tak, tak! od lutego, M. wraz ze mną pojechał do antykwariatu i sprzedaliśmy knigi. Komodziak, bo składowisko książek rozbiło swój obóz w małym pokoju, odetchnął od ciężaru, a pan antykwariusz wspomógł Maksiulową skarbonkę o 80zł. :D

Jeszcze w marcu wypatrzyłam na swoim osiedlu tanią odzież, która była hmm nie tyle ciucholandem co magazynem wszelakich dóbr sprowadzonych z Wysp Brytyjskich. Są tu wózki dziecięce i kieliszki i magnesy na lodówkę i widokówki i … i wiele wiele równości.
Wypatrzyłam zieloną lampkę. Kręciłam się koło niej, rzucając powłóczyste (mhym do lampki!) spojrzenia. Ale, lampek już trochę w domu mamy... Zarzuciłam temat.
Po urodzinach stwierdziłam, że phi! Lampek nigdy dość, a ja mogę zrobić sobie po-urodzinowy prezent (najczęściej robię prezenty dla siebie - do domu :o). No i lampka przecież nie dla mnie, tylko do pokoiku Maksa.
M. miał wolny dzień, ja poszłam po małe zakupy, przy okazji wstąpiłam do przybytku dóbr wszelakich. Kupiłam zieloną lampkę z zielonym abażurem, wcześniej przygotowując się do sprawdzenia cudu już w sklepie, zabierając z domu adapter oraz żarówkę. :D Jakieś było moje zdziwienie, gdy 'polska żarówka' okazała się być 'be', a adapter pani sprzedawczyni miała przygotowany pod ladą. Nowa żarówka kosztowała grosze, na szczęście.
Wracam do domu. Zachwycona niosę swój łup. Wchodzę. M. oczy na mnie, na lampkę. Po co nam kolejna lampka, mamy już 4, no i jeszcze są lampy sufitowe … Mi coraz mniej miło i co …? Zalewam się łzami. To lampka do pokoju, dla Małego (taa ja wiem, ze noworodki najbardziej zwracają uwagę na lampki, kolor ścian i żyrafkę Sofi ;)) i to wielka przyjemność dla mnie, bo ja kocham zielony i ...szloch. M. kręci głową, uśmiecha się, przytula i stwierdza pomnożony syndrom wicia gniazda. Na koniec mówi, że lampka ładna i fajnie będzie wyglądać na komodzie. A nie mówiłam!:)
Od kwietnia powolutku kompletujemy wyprawkę dla Maksa. Rozstrzał ubrankowy olbrzymi! A wszystkiemu winne są zakupy w ciucholandzie. Wraz z Mamą (bardziej to przyszła babcia niż ja) zwariowałyśmy na punkcie cudnych, maleńkich ciuszków za grosze. Serio, mamy tanioszkę, gdzie w poniedziałek wszystko jest za 1zł. :) Dlatego też Maks ma już sporo ubranek na 6m.ż., baaa nawet na roczek! Są ogrodniczki, bluzy, bluzeczki, rampersy, pajace, śpioszki i body. Przyszła Babcia tak się wczuła, że kupiła body w różowe króliki. I do tej pory udaje, że tam różu prawie nie ma. :) Kiedyś może pokażę fotkę, już na naszym Chłopczyku...

Ten miesiąc to sprzedaż książek oraz … remontowo! Hurra!
W minioną sobotę pojechaliśmy do obi i kupiliśmy standardowo już białą farbę, narzędzia oraz farbę brzmiącą co najmniej głupawo, za to kolorystycznie wyglądającą cudnie. Będzie „fińska sauna”, na jednej ścianie w pokoju Maksiula (choć bardziej mogę nazwać ten pokój sypialnią i kącikiem dziecka) oraz na 1 ścianie w dużym pokoju, za wspomnianą biblioteczką. Jupi jupi jupi! Przestawianie tych nielicznych mebli, które mamy, odkładamy na koniec czerwca, wtedy też zamawiamy łóżeczko...
Na czas malowania wyjeżdżam na wieś, do Rodziców. Czyli od jutra ja i buldożeks jedziemy na wywczasy. ;) Już widzę to szaleństwo z radości – wolności naszego grubaska!

We wtorek wizyta u Doktorka. A w pierwszych tygodniach czerwca usg 3/4D. M., kiedyś przeciwnik usg (że szkodzi, że to tamto), głośno odlicza dni do wizyty.
Jutro test glukozy, toxo, mocz z osadem, plus moje widzimisię - morfologia.



Powoli przygotowujemy się. Na ten czas są to przygotowania czysto 'mechaniczne', ale bardzo się z nich cieszę.
W serduchu też wiję gniazdo. Mnóstwo dobra mnie otacza, staram się przekazać je także Jemu.

Dobranoc.

środa, 13 kwietnia 2016

Najlepszy prezent urodzinowy :)

Jestem fochmistrzem. Posada objęta przez mnie jest pewna, na szczęście nie na pełen etat. Niestety, nie ogranicza się do mitycznych poniedziałków, ani wtorkowych popołudni. Walczę sama z sobą. Z różnym skutkiem... M. wybacza, bo humory, łzy i nerwy składa na karb ciąży. Niepotrzebnie. Kochany, nie wybielaj i nie cukruj mnie. O! Dziecko daje lekkie smyrki w brzuch, by podkreślić, że piszę fair.
Nie chcę męczyć swoją pisaniną co poszło nie tak i dlaczego. Pesymista nie musi mieć powodu. Ale każdy jest dobry.

Co się zadziało od połowy poprzedniego miesiąca....
Dla porządku,by nie zgubić w mrokach nie-pamięci.
Pierwsze zdziwienie,co tak cudnie łaskocze mnie w brzuchu, to moment pierwszego, świadomego oooo! Łooo! I wyczucia smyrania TEGO RYBIEGO OGONKA to wieczór 21 marca (tydzień wcześniej czułam jakby w brzuchu biło mi serce, w każdym razie tylko do tego potrafię porównać uczucie bardziej świadomej obecności), M. był wtedy na pracowym jajeczku, więc nie było możliwości podzielenia się z nim tym zupełnie nowym przeżyciem, odkryciem. Od tego momentu mówiłam o „dyskotece rybiego ogonka” :) Tańce trwały tydzień, trochę dłużej i wszystko ucichło. Boże, gdyby nie detektor tętna chyba bym dostała najprawdziwszego zawału! Ale serudnio uspokajało. Jestem, jestem, jestem.
Od początków kwietnia czuję delikatne pukanie, czasami jakby tupanie w miejscu (o! dobra byłabym w dawaniu przykładu na zezłoszczenie...). Chyba najlepiej - jak można oddać to w słowach – opisała to W. Jedziesz w autobusie, masz miejsce siedzące, ktoś siada za tobą i kopnie w twoje siedzenie. Coś takiego. No coś na kształt. Tylko na te kopnięcia czekam z utęsknieniem i nie mam chęci odwrócić się i krzyknąć „Hej, przestaniesz?” :)

Wczorajsza wizyta u Doktorka przebiegła prawie bezstresowo (szczególnie jak Doktor „znalazł” drugą nerkę u Malucha).
Nie chcemy poznać płci ...(Taaaa, jasne.)
A chcecie? :) Pan, też chce? No to kogo widzicie?
Ja - córeczkę?, M. papuguje po mnie...
Nooo nie, dziewczynki to ja tu nie widzę. :) O, ptaszek jest, o tu. Będzie chłopiec.

Synek. :)
Maks. Maksymilian.

Wszystkie wyniki w normie. Pomierzone obwody, brzuszka, główki i inne parametry. Maksiul miał ciągle rączkę przy buzi i z tej okazji Doktor puknął Go sondą? do usg i w try mig Syn zabrał rączkę i trach zdjęcie, by zmierzyć kość nosową. To było zaskakujące. Na ten czas łożysko na tylnej ścianie, położenie miednicowe. Wiadomo, dzieci ciągle frygają w wodach płodowych, więc to raczej żadna przesłanka na przyszłość.
Dziwnie jest wiedzieć. Szczególnie jeśli o nim myślałam jako o niej. :) Wszyscy mówili, że to będzie ON. Ja jako jedyna nie. Dziwnie nie mieć hmmm matczynej świadomości? Jakoś mnie to lekko ubodło. Ja wiem, są większe problemy. A jednak miotam się z tym drugi dzień.
I choć dzisiejszy dzień, dzień moich urodzin miał być tym pięknym i beztroskim, zrobił się dniem chmurności i łez. Ale tylko pomiędzy M. i mną. Bo każdy ślad pamięci o mnie powodował uśmiech i radochę. Fochmistrz na przerwie śniadaniowej, obiadowej. I niech tak/tam już zostanie.

Dużo rad dla siebie samej. W chwili złości to tylko ble, bla, blu... i nic nie da mi się powiedzieć. Czemu nie potrafię, nie chcę się zmienić? Nie chcę przekazywać Synowi najgorszych wzorców. Jak to zmienić? Jak być lepszą? Znowu pytania o to samo.
Dobrze, że M. jest cierpliwy, stanowczy i kochający mnie. :) Na prawdę, gdyby zamienić nas osobowościami, to ja z takim kołtuństwem jakie czasem kipi mi pod kopułką i jaki pazur wystawiam - nie wytrzymałabym z taką osobą.
Za chwilę wychodzimy z Buldożyną na ostatnie promyki słońca. Wietrzę głowę i wyciągam dłoń z przeprosinami. Za dziś, za wczoraj.


 
Moja Myszula (Fochmistrz ;)) od W. (OK, pewnie ostatecznie będzie Synkowa, by trafić w buldozią paszczę).
Karteczki od W. i A. :) Kochane!


fochmistrz ;)
Dziękuję :*

sobota, 26 marca 2016

Wesołych Świąt

Moje dzisiejsze wypociny ... :)

Nie da się ukryć, że zabrakło niebieskich kulek. :)
Po raz pierwszy w życiu zrobiłam mazurka. Pyszny! Bardzo polecam bloga p. Doroty "mojewypieki" - zawsze, wszystko się udaje.

Jak w temacie, życzę Wam pięknych, wesołych Świąt. Spotkań czułych i radosnych, serdecznych.

poniedziałek, 14 marca 2016

Pierwsze.

Powoli zaokrąglam się. Zauważyłam też u siebie nowy gest. Dotykam brzucha, kładę doń nad i pod brzuch. Lubię to. :) Nie wiem jak to napisać, ale mam 'świadomość' brzucha, tzn że jest tak jakby ciężej ... środku. Nie zawsze mam to wrażenie. Nie umiem oddać uczucia i ubrać w odpowiednie słowa.
Jest inaczej. :)
Od dwóch tygodni, w każdą niedzielę robimy sesje brzucha-love.
Nieśmiałe, choć w całkiem śmiałym (i w końcu w użyciu) – gwiazdkowym prezencie – body.

Mamy też dwa pierwsze prezenty dla Malutkiej/Malutka, które są w zasadzie prezentami dla moich oczu, choć z korzyścią - uważam - dla nas. :) Bo czytanie na głos już było. Nawet M. zasłuchany był w opowieści o pannie Pchle.
Książeczki są przepięknie wydane, z cudownymi obrazkami, ukochanymi wierszykami...


Maluszkowe



W ubiegły wtorek otrzymałam telefon z luxmedu. W rejestracji są dostępne wyniki testu podwójnego. Nie powiem, zamarłam w pół kęsa, w pół gestu.
Przeszło mi.
W piątek odebraliśmy wyniki. Wydają się być pozytywne. Tzn małe prawdopodobieństwo.
Za to trochę zaniepokoił mnie wynik ryzyka samoistnego porodu przedwczesnego przed 34 tygodniem – 1:109. Do obgadania na wizycie, która dopiero 29.03 … mam nadzieję, że pomimo iż będzie to czas poświąteczny Doktorek nie zrobi sobie dnia wolnego …
Dziewczyny, czy ten wynik powinien bardzo niepokoić? Jak było u Was?


Niedługo wieczorne przykładanie ucha, co prawda za pomocą detektora, ale zawsze...

Jesteś! :)

środa, 24 lutego 2016

Emocjonalna.

Od czego zacząć? Czym zaczynam rozmowę z M., po wyjściu z gabinetu? A z Rodzicami? Tymi nielicznymi, którzy (w realu) wiedzą...
Na razie jest dobrze. Ojej... to dobrze, to super... oby wszystko szczęśliwie.
Gdy każdy już pozwala sobie na głęboki oddech i zajmuje się tym czym się zajmował przed rozmową ze mną, ja już drżę. Po co powiedziałam NA GŁOS, że na razie jest dobrze?
Kurwa, dziewczyno, czy ty rozumu nie masz? Po co mówisz...?
Już wstukuję w myślach nowe hasła. Nad-interpretuję słowa Doktora. To m.in. one. Słowa. Zaprowadziły mnie blisko 3 tygodnie temu do jego gabinetu na wcześniejsze usg niż zamierzałam. Słowa i odczucia dobiegające z mojego ciała.
Czemu nie takie piersi, a były takie, a takie.
Sutki?
Brzuch?
Ucisk w brzuchu.
Rozciąganie.
Żyłki.
Promienność.
Mdłości.
Wymioty.
Częstotliwość sikania w nocy.
Za dnia.
Zapachy ciała.

Każda ciąża jest inna. Wbij to sobie to głowy. Ta ciąża, to Dziecko, nie jest tamtą, Tamtym. Tak? TAK!
To czemu, po kolejnej wizycie, cudownej przygodzie z obrazem na usg, widokiem Malutka, który/a ruszył/ rąkunią, łyknął/ęła płynu w którym tańczy i rusza się … znowu w objęcia bierze mnie strach. I tarmosi, wyciska nadzieję oraz rzeki łez?
Żyję tygodniami, baa nawet dniami.
Uspokoję się po szczęśliwie zakończonym porodzie, połogu. Mam nadzieję, ze tak będzie!

Tymczasem staram sobie nie pozwalać na wachlarz emocji w rozkwicie. Bo wiem, że mnie doprowadzi to 'tylko' do bólu głowy, bólu za okiem, a Malutkowi ..? Na pewno nie pomaga.

Bardzo chcę na spokojnie rozkoszować się wypowiadaniem na głos kolejnych imion, wchodzić na stronę Sroki i szukać odpowiednich preparatów na rozstępy, a dokładniej na niepojawianie się nowych (choć Sroka i tak nie wierzy w takowe :)), nie oglądać incognito na własnym! komputerze kolejnych stron z blogami rodzicielskimi, wyprawkowymi. Nawet IKEA i jej asortyment jest mi - przeze mnie zakazana.
Dopiero dziś (Uczuciowa, ganisz?) dwóm bliskim koleżankom powiedziałam (napisałam), że jestem w ciąży, a D. do chwili obecnej nie wie... Gdzieś nasze przyjacielskie drogi się rozeszły, a ja nie umiem ich znaleźć … chyba winne są chwasty zaniedbania, zapomnienia, nowych ról, innych prac. Czy wystarczy mi sił,by je wykarczować? Już kilka razy próbowałam … Na chwilę dróżka była wyraźna, a stopy nie były poranione ani przez osty, ani nic nie przysłaniało widoku.
Na pewno samo się nic tu nie da.
Chyba jeszcze dziś napiszę. Ale nie na pewno.

Moja ciąża w liczbach i nie tylko.
Wg ostatniej miesiączki to 12 tydzień 3 dzień, wg usg 13 tydzień 4 dzień.
Malutek ma 7cm 4 mm, posiada kość nosową, a przezierność karku wynosi 2 mm.
Akcja serca miarowa 160 uderzeń na minutę. I po raz pierwszy słyszałam serdunio! Nie muszę pisać, że popłakałam się? Co najmniej ze 3 razy.
Jest żołądek i pęcherz moczowy.
I jeszcze więcej, ale i tak się rozpisałam...
Ryzyko trisomii niskie. Na test podwójny przyjdzie mi poczekać 10 dni.

Trochę kamień z serca, ale … jak to u mnie. Jest moc kolejnych strachów.
Zastanawiam się nad zakupem detektora tętna płodu. M. mówi, że to bez sensu, jak coś źle usłyszę, albo nie usłyszę … To popadnę w totalną czarną dziurę.
Na ten czas i tak muszę się wstrzymać z jakimikolwiek zakupami, bo „pieniądze pracowe” prawie nie istnieją, a zusowskich nie wiem kiedy się spodziewać.

Najbliższa wizyta we wtorek. Idę po zwolnienie i luteinę.

Czekam na słońce. Bezśnieżny i ciepły świat wiosennych zapachów i ćwierków. Motyli i rosnącego brzucha. Mojej niezafrasowanej twarzy.
Czekam na Ciebie.

wtorek, 12 stycznia 2016

Jesteś serca biciem ...

Wiosną, Latem, Życiem.

Widziałam serdunio! Bije 145/minutę, miarowo.
Popłakałam się.
Nie widziałam gdzie i jak patrzeć pośród tej bieli, czerni i szarości (Leśna! :)), ale spokojny głos Doktora Sz. objaśniał, tłumaczył i uspokajał.

Serduszko moje, trzymaj się!



Nie-dziękuję za wszystkie kciuki i dobre słowa.

Pomilczę trochę.