Zbyt dużo słów w moi otoczeniu.
Zalewają mnie niepotrzebnymi informacjami, emocjami. Zbyt wiele
paplania o niczym. Odwykłam. Być może za bardzo. Nie wiem. Jak mam
to ocenić?
Co, kto, jak, z kim? Będąc wczoraj na
pierwszej kawie od x-czasu z dziewczynami, bez Maksia, nie bardzo
interesowały mnie te wszystkie nowości, zmiany. Przytakiwałam,
śmiałam się, zagadywałam, ale lewa dłoń co chwilę muskała
telefon. Co u chłopaków? Jak sobie radzą?
Mimo, że D. (nie to, nie moja D., z
którą kontakt mam niestety sporadyczny) jest w ciąży, remontuje
górę domu, a M. podbija Szkocję to … ich opowieści nużyły
mnie. Sama raczyłam je garścią informacji, głównie słuchając.
Wracając do domu, po paru godzinach czułam wielką radochę na
spotkanie z M., z synkiem. Nieprecyzyjnie wyraziłam się pisząc o
niechęci do pogadułek. Z W. jest inaczej, mówimy sobie wszystko. Z
nią rozmów nigdy nie mam dość. OK, bardzo rzadko wymiękam,
szczególnie jeśli przesadzimy, aż ucho boli. Tak więc, wracając
w słońcu i kurzu nagrzanego miasta, prócz telefonu do M.,
zadzwoniłam również do W. i …. głos zadrżał i kilka łez
poleciało z tęsknoty do syna i z żalu nad moją aspełecznością.
W., pocieszyła, że też tak ma i że cieszy się z urlopu
wychowawczego i po raz pierwszy usłyszałam z jej ust słowa zachęty
odnośnie starań o rodzeństwo dla Maksia. A podsumowaniem spotkania
było – inny etap w życiu.
Będąc w domu, czekałam na chłopaków
powoli wracających ze spaceru, drzemki. I na przywitanie co
otrzymałam?, wymówkę w postaci niewyraźnej minki i odwrócenie
buzi. No cóż, chwilę mnie nie było. Ale za moment były radosne
piski i tańce. Kocham być mamą. Jego mamą :)
Lubię ludzi. Ale już rozmów o niczym
nie. Męczy mnie branie czyjejś strony, srogie i zdecydowane „tak”
lub „nie”, z którym kiedyś nie miałam problemu. By szafować
nimi. Lubienie, nielubienie. Macierzyństwo uczy mnie pokory,
wyciszenia (tak, pomimo ciągłych awanturek, krzyków, śmiechów,
płaczu, dziecinnego szczebiotu), tego, że, co syn
zobaczy u mnie, u nas, zapamięta, poda dalej.
Z coraz większym sercem podchodzę do
tego co ma do zaoferowania teściowa. Staram odwdzięczyć się tym
samym. Widzę i czuję, że ona nigdy nie chciała być natrętna,
roszczeniowa. Po prostu czekała na malutka, tak jak my. Lubię ją.
I cieszę się, że gdy pójdę od listopada do pracy, ona, wraz z
moją Mamą zajmą się opieką i w jakimś sensie wychowaniem
Maksia.
Tak, wracam do pracy. Tej samej. Nie
skaczę z radości z tego powodu, ale mamy marzenie o większej
rodzinie niż 2+1+pies ;) I to w dość bliskiej przyszłości, także
zmiana pracy na „docelową”, dającą mega-radochę to w tej
chwili byłoby nieporozumienie. Wiem, brzmi to jak kalkulacja. Jeśli
po moim powrocie, warunki pracy nie będą satysfakcjonujące,
odejdę. Na ten czas mówię – witaj listopadzie, obyś był
słodki.
Za blisko 2 tygodnie Maksio kończy
rok. Rok! Synku, jesteś taki duży. Choć, taki maleńki. Pachnący
miłością, niewinnością. Mój rozdający piękne uśmiechy synek
za chwilę przestanie być niemowlakiem. Niesamowicie cieszę się na
kolejne miesiące, na to co jest do odkrycia, wraz z dzieckiem.