Maksio pełza (początki - 10marca).
Pełza wszędzie gdzie może i nie
może. Jest silny (próbowałam pełzać, serio to trudna sprawa, co
innego czworakowanie) i wytrwały. Niestraszna ma śliska podłoga
mozaiki i płytki, wełniany dywan i przeszkody. Obrany cel lub
bezcel i jazda!
Z uporem maniaka liże podłogę,
dywan, stół, krzesła. Dziąsełkuje (choć zęby się klują i
klują) zawzięcie kable (NIE, NIE WOLNO ...to
nowe TAK),
siatkę z ziemniakami, marchwią, opakowanie muszynianki, miski
Bulwozaurusa (od kilku dnia chowane na czas pełzaka). Posłanie
wspomnianego.
Dzięki nabytej
umiejętności moje, nasze ręce zostały odciążone. Ulga ogromna.
;) Biceps ucierpi na tym. Trudno.
Ale. Wraz z pełzaniem i
wkładaniem wszystkiego do buzi, lizaniem (prawdopodobnie buty też,
bo już były w rączce, już witały się z usteczkami) Maksio
dostał potwornej wysypki. Choć to również zbiegło się z
podawaniem przeze mnie ugotowanych wcześniej musów i obiadków. :(
W miniony czwartek byliśmy w przychodni – dziecko zdrowe, przyszło
do dzieci zdrowych (brawo moja była sąsiadka, położna
środowiskowa!) - pani doktor stwierdziła, że to nie jest alergia
pokarmowa tylko od przysłowiowej „lizawy wszystkiego”.
Przepisała maść z antybiotykiem. Tylko, że do zeszłego tygodnia
kropki, krostki były ograniczone do buzi, a od niedzieli są już na
nóżkach i rączkach, z tym, że nie zaognione. :( Maksio będzie
miał podawane musy do kaszki - słoiczkowe, obiady pozostaną bez
zmian. Zobaczymy czy coś to da. Dlaczego tylko musy? Bo o ile do
obiadów produkty są sprawdzone, to owoce, a dokładnie gruszka mimo
że z Polski była marketowa (jabłko z eko hodowli [państwo
prowadzą gospodarstwo z certyfikatem]). :(
Jak wspomniałam
przyszliśmy do przychodni z dzieckiem zdrowym i odpukać na ten czas
tak jest. Tylko...tylko my chorzy. No OK, przeziębieni.
M. zasmarkany, kaszlący,
psikający, z drapiącym gardłem i bólem w kościach. Ja podobnie.
Maksiolo, jako że śpi ze mną też dziś trochę ciężej oddychał,
ale na ten czas tyle.
Nie bez znaczenia dla
przeziębienia było to, że pomagając w końcowej fazie
wprowadzania się do nowego mieszkania przez W. i małego M., M.
niefrasobliwie, spocony po skręcaniu mebli wychodził na fajkę na
balkon. Ubrany byle jak. ;/ Kurnia, to e-papieros, wydmuchuje się -
z tego co wiem - tylko parę wodną. Poza tym łazienka ma ono, mógł
palić tam. Noale. Piszę/mówiłam to po fakcie.
Oby cholerstwo wysmarkać,
wykasłać i będzie dobrze. Tak sądzę. Jednak niepokój o Maksia i
jego zdrowie gdzie tak we mnie jest i ostatnie szczepienie, przecie
wzw b przełożę z 4.04 na odleglejszy termin.
Starsza szwagierka
zaproponowała ostatnio muzyczne warsztaty dla maluchów (0-18
miesięcy). Do zeszłego piątku skłonna byłam zapisać nas na nie.
A teraz, przy tych naszych smarkatach i rozognionej, krostkowej buzi
Maksia i niepełnym szczepieniu, waham się.
Powoli myślimy o chrzcie.
Wierząca, acz niepraktykująca. Wierząca wybiórczo. Niewierząca.
Hipokrytka. A i tak zgadzam się by mój syn należał do kościoła
katolickiego, z naukami którego w wielu sprawach się nie zgadzam.
Którego tak naprawdę nie znam i na poznaniu mi nie zależy. By
zrobić przyjemność? dziadkom, chrzestnej. Najpewniej. Bo jak
inaczej myśleć o mnie, gdy bardziej zajmuje mnie wybieranie
kolejnej (i odsyłanie) sukienki, butów, ubrania dla Maksia, M.,
wystroju naszego małego eM...? Tak właśnie przygotowujemy się do
chrztu.
Tymczasem Skrzat się
wybudza z drzemki, by pouśmiechać się i pooblizywać wszystko co
się nawinie pod rączkę, a ja szykuję obiad dla Bulwy i nas do
poobiedniego spaceru około 13:30.
Dobrego, słonecznego
dnia!