środa, 18 maja 2016

Wiję gniazdo.

Co u nas?
Dzieje się wiele, a zarazem mam wrażenie, że odkąd nie pracuję, to w zasadzie czas jakby stanął w miejscu. Dni zlewają się w jeden dzień.
Ale, dzieje się! Rośniemy. :) Brzuch (choć jak zwykle twierdzę, że owszem, ale chyba zbyt wolno, dopiero porównanie cotygodniowych zdjęć daje oczom obraz zgoła odmienny), a skoro brzuch to i Maksiuń w brzuchu. Chłopak delikatnie się ze mną obchodzi (co również doprowadza mnie do stanów nazwijmy to lekko-lękowych), kopiąc leciutko, choć dość regularnie. Uwielbiam naszą zabawę sygnałów. Ja puknięcie, on odpowiada, ja głaszczę brzuchol, on zawzięcie odpowiada serią kopnięć. Pięknie jest. To ten wyśniony sen. Tylko, że to jawa. :) Przyszły tato, czasem ma okazję przekonać się, że w brzuchu naprawdę jest lokator. On. Gdy po powrocie z pracy, Maż pyta, co u mnie, co u Maksiuli, głaszcze brzuchalsona. To ...to moje serce i rozum miękną i poddaję się fali ciepła. I takiego rozczulającego dobra.

Wicie gniazda to nie mit.
Już pod koniec lutego chciałam wyrzucać, przestawiać, stroić, kupować, malować...
Wstrzymywałam się. W sumie do tej pory staram się nie przeginać.
Luty. Pomyślałam sobie, że może warto zrobić w biblioteczce przegląd książek, atlasów i coś sprzedać, oddać. OK. Jak pomyślałam,tak postanowiłam. W czyn zamieniłam. Pościągałam książki, poprzeglądałam jak wygląda środek, czy nie ma przypadkiem „w nagrodę dla... za ociągnięcia...”. Było, niewiele, ale jednak. Opisałam, porobiłam fotki, wysłałam zapytanie do antykwariatu. Na odzew musiałam poczekać kilka dni … tak ale … nie to i tamto … Z blisko 150 pozycji, pan właściciel wybrał raptem kilkadziesiąt (chyba ok 30). Cóż. Co zrobić z resztą? Może zanieść do biblioteki? Bo wyrzucić pod śmietnik - noł łej! To już lepiej nich się kurzą na półkach.
Tak, warto spytać. Spytałam, ale dopiero pod koniec kwietnia. :o Panie zainteresowane, ale co to dokładnie …? Aha, klasyka, no to jak najbardziej. Jeśli książki będą się dublować u nich, przekażą innej bibliotece, a jeśli i tam jest nadmiar to tomiszcza wyjadą na Ukrainę. Super!!
Nosiłam te książki ...ekhę przez dłuższy czas. Kilka kursów, po kilka-naście knig. Uff czasami byłam zła na siebie i nadmiar „załadunku”, ale M. nie bardzo mógł mi pomóc, bo pracuje w godzinach otwarcia biblioteki. Ostatecznie to właśnie dziś M. pojechał z ostatnimi książkami. :) Yeah!
A w ubiegłą sobotę, wreszcie, po prośbach od lutego (tak, wiem każdemu należy się odpoczynek po tygodniu pracy ;))! tak, tak! od lutego, M. wraz ze mną pojechał do antykwariatu i sprzedaliśmy knigi. Komodziak, bo składowisko książek rozbiło swój obóz w małym pokoju, odetchnął od ciężaru, a pan antykwariusz wspomógł Maksiulową skarbonkę o 80zł. :D

Jeszcze w marcu wypatrzyłam na swoim osiedlu tanią odzież, która była hmm nie tyle ciucholandem co magazynem wszelakich dóbr sprowadzonych z Wysp Brytyjskich. Są tu wózki dziecięce i kieliszki i magnesy na lodówkę i widokówki i … i wiele wiele równości.
Wypatrzyłam zieloną lampkę. Kręciłam się koło niej, rzucając powłóczyste (mhym do lampki!) spojrzenia. Ale, lampek już trochę w domu mamy... Zarzuciłam temat.
Po urodzinach stwierdziłam, że phi! Lampek nigdy dość, a ja mogę zrobić sobie po-urodzinowy prezent (najczęściej robię prezenty dla siebie - do domu :o). No i lampka przecież nie dla mnie, tylko do pokoiku Maksa.
M. miał wolny dzień, ja poszłam po małe zakupy, przy okazji wstąpiłam do przybytku dóbr wszelakich. Kupiłam zieloną lampkę z zielonym abażurem, wcześniej przygotowując się do sprawdzenia cudu już w sklepie, zabierając z domu adapter oraz żarówkę. :D Jakieś było moje zdziwienie, gdy 'polska żarówka' okazała się być 'be', a adapter pani sprzedawczyni miała przygotowany pod ladą. Nowa żarówka kosztowała grosze, na szczęście.
Wracam do domu. Zachwycona niosę swój łup. Wchodzę. M. oczy na mnie, na lampkę. Po co nam kolejna lampka, mamy już 4, no i jeszcze są lampy sufitowe … Mi coraz mniej miło i co …? Zalewam się łzami. To lampka do pokoju, dla Małego (taa ja wiem, ze noworodki najbardziej zwracają uwagę na lampki, kolor ścian i żyrafkę Sofi ;)) i to wielka przyjemność dla mnie, bo ja kocham zielony i ...szloch. M. kręci głową, uśmiecha się, przytula i stwierdza pomnożony syndrom wicia gniazda. Na koniec mówi, że lampka ładna i fajnie będzie wyglądać na komodzie. A nie mówiłam!:)
Od kwietnia powolutku kompletujemy wyprawkę dla Maksa. Rozstrzał ubrankowy olbrzymi! A wszystkiemu winne są zakupy w ciucholandzie. Wraz z Mamą (bardziej to przyszła babcia niż ja) zwariowałyśmy na punkcie cudnych, maleńkich ciuszków za grosze. Serio, mamy tanioszkę, gdzie w poniedziałek wszystko jest za 1zł. :) Dlatego też Maks ma już sporo ubranek na 6m.ż., baaa nawet na roczek! Są ogrodniczki, bluzy, bluzeczki, rampersy, pajace, śpioszki i body. Przyszła Babcia tak się wczuła, że kupiła body w różowe króliki. I do tej pory udaje, że tam różu prawie nie ma. :) Kiedyś może pokażę fotkę, już na naszym Chłopczyku...

Ten miesiąc to sprzedaż książek oraz … remontowo! Hurra!
W minioną sobotę pojechaliśmy do obi i kupiliśmy standardowo już białą farbę, narzędzia oraz farbę brzmiącą co najmniej głupawo, za to kolorystycznie wyglądającą cudnie. Będzie „fińska sauna”, na jednej ścianie w pokoju Maksiula (choć bardziej mogę nazwać ten pokój sypialnią i kącikiem dziecka) oraz na 1 ścianie w dużym pokoju, za wspomnianą biblioteczką. Jupi jupi jupi! Przestawianie tych nielicznych mebli, które mamy, odkładamy na koniec czerwca, wtedy też zamawiamy łóżeczko...
Na czas malowania wyjeżdżam na wieś, do Rodziców. Czyli od jutra ja i buldożeks jedziemy na wywczasy. ;) Już widzę to szaleństwo z radości – wolności naszego grubaska!

We wtorek wizyta u Doktorka. A w pierwszych tygodniach czerwca usg 3/4D. M., kiedyś przeciwnik usg (że szkodzi, że to tamto), głośno odlicza dni do wizyty.
Jutro test glukozy, toxo, mocz z osadem, plus moje widzimisię - morfologia.



Powoli przygotowujemy się. Na ten czas są to przygotowania czysto 'mechaniczne', ale bardzo się z nich cieszę.
W serduchu też wiję gniazdo. Mnóstwo dobra mnie otacza, staram się przekazać je także Jemu.

Dobranoc.