niedziela, 24 maja 2015

Pokrótce.

Odsypiam mijający tydzień, który nie był zwykłym, przetartym szklakiem zdarzeń jak dotychczas.
Praca, ot fabryka i fabryczne codzienności. We wtorek napisałam do W., co i jak ze spotkaniem. Błyskawiczna odpowiedź w stylu 'jutro, na mieście'. OK.
Nie, nie OK.... spotkanie przeżywałam niczym wyjście na randkę.
Myślałam o W. od ubiegłego czwartku. Każda czynność jaką wykonywałam zawadzała w myślach o treści naszych smsów. W kółko obracane w głowie słowa wryły się w pamięć.

W. mimo, że po 8 godzinach pracy (i jak sądziłam urwaniem głowy związanym z wylotem itp) wyglądała promiennie. Czyli jak zwykle. :)  Idealnie zrobione włosy, idealny makijaż. Formalny strój przełamany ubranymi adidasami. Uśmiech.

W sprawie wyboru knajpki zdałam się na nią, jako że jestem istotą niewychodzącą i moja znajomość co-gdzie zapętliła się na roku 2005? ;)

Idziemy.
Co chwilę odczuwam potrzebę by ją uścisnąć. Odściskuje.

Siadamy. Przyjemnie wyglądający pan  z uśmiechem podaje karty, żartuje, puszcza oko do W. Widać, że gostek pracuje tu z przyjemnością. Robi to co lubi.

Pomiędzy piwem, a szarlotką z lodami opowiadamy nasze koleje losu. Wchodzimy sobie w słowo. Milczymy. Śmiech obraca się w ciszę dla spadającej łzy.

W. to wojowniczka. Z tego co mi opowiadała o 'swojej Pani Ginekolog' to jest w dobrym miejscu, dobrym czasie, u świetnej specjalistki. Ganiła mnie za opieszałość. W końcu nie jesteśmy najmłodsze (cytat z ginekolożki), za błędne próby zaufania (no ale ufam mojemu ginowi, komuś muszę... chcę). Za nierozliczenie się z przeszłością. Przytakuję, ale i tłumaczę swoje racje.
Nie wiem gdzie dokładnie jestem. Tzn wiem tylko tyle, że to rozdarcie na sercu, które zszywam i od nowa pruję... Na ten czas mam opatrunek. Nie daję sobie szansy, na szarpanie szwów. Mam nadzieję, od tego miesiąca na nowo mam nadzieję!

28 maja wizyta u doktora Sz. Muszę zapisać sobie wszelkie zapytania, niepokoje.
 I wyartykułować je. Chcę być w tej grze o nasze szczęście, chcę działać.

Świat W. przeszedł wstrząs podobnie jak mój. U każdej z nas spowodowało to inny rodzaj ran, radzenia sobie z bólem, strachem. Ale jedna punkt jest wspólny, jasny. Mamy wspaniałych facetów przy boku, którzy czują, dbają o nas, są naszym uśmiechem, są z nami.
Jesteśmy w tym razem.





Pożegnanie, na chwilę. W. jest w L. do 3 czerwca. 19.06 operacja. Chyba po 3 miesiącach stymulacja, by podejść do in vitro. Mocno im kibicuję. Mocno wierzę w piękne zakończenie.
Nie będziemy już w jednym mieście, ale wierzę w lepszy kontakt niż dotychczasowy. Po prostu trzeba się odzywać. Choćby krótkim 'cześć co u ciebie'. Nie chcę zaprzepaścić tej przyjaźni. Przyjaźni. Przez duże P.

Myślę, że nasza relacja się zmieniła. Czuję się dobrze w swojej skórze. Przy W. oddycham pełną piersią odpowiadam za swoje wybory bez ukłucia, że ona ... Nie dokończę tej myśli, bo nie muszę nic tłumaczyć. Po prostu dobrze, że mamy siebie. A ja dorosłam.


Idąc za ciosem - wychodzę, wrócę później - byłam na juwenaliach. Ostatni raz zawitałam na dni kultury studenckiej, bodajże 3, albo 4 lata temu. Jessssu nigdy więcej!
Tłumy, pogo, błoto, toje, zlewa, no i średnia wieku 23? Padaka.
Spocznij.







Udanego wieczoru, mój tak się zaczyna.
Od spaceru z buldożerią. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz