Miniony łikend to moc
kolorów i spotkań. To również lekko wyblakły koloryt wspomnień.
Wakacje na wsi. Te dobre
dni dzieciństwa, które obfitowały w moc wydarzeń zarówno rano,
jak i wieczorem … Pełne radochy z każdego promyka słońca, jak i
kropli deszczu. Bo byliśmy my - trójka lubiących się dzieciaków.
Nasz niebieski namiot,
który po rozłożeniu był zamieszkały, ale już nie przez nas.
Stawał się domem dla szczypawek, oraz wszelkiego możliwego
robactwa.
Kromka ciepłego chleba
grubo posmarowana pasztetem, z obowiązkowym pomidorem.
Wypady po kurki do lasu.
Po jagody, na biszkopt.
To nasze smaczne życie.
Wczorajszym popołudniem
mocno wgryzałam się w te smaki dzieciństwa i rozkoszowałam każdym
kęsem.
Tegoroczne lipcowe łinedy
spędzaliśmy u moich rodziców. W domu, po dziadkach. Pomagaliśmy
przy remoncie. Badałam grunt, czy psiut może zostać u rodziców.
Może. Trochę się o niego boję. Moja mama, zresztą tato również
traktują go często jak dziecko, a nie psa. Także na porządku
dziennym jest poczęstunek pomarańczką, ziemniaczkiem, wędlinką,
ciasteczkiem. Ale również kośćmi kurczaka (ile razy można mówić
o możliwości perforacji żołądka....? 100 razy to mało! ;/).
Bulwa nie je takich
rzeczy, ale do rodziców to nie dociera.
No i ich wielki, kudłaty
przyjaciel. Nienawidzący bulwy z całą psią mocą....
Po raz pierwszy dom i
okolica zostały uwiecznione na fotkach. W końcu!
Na zdjęciach, kilka razy
uchwyciłam tatę. Ależ on się postarzał. Zeszczuplał, zgarbił
się, jego włosy nie są już szpakowate, a prawie całkiem srebrne.
Coś mnie ściska jak go takim widzę.
Ale to nieuchronne.
To w końcu bardzo
dojrzały człowiek. :)
Wczorajszy dzień to
zapach i smak wspomnień.
Dzisiejszym był spójnik
w kwiatowej oprawie. Mama nacięła dla mnie mieczyków.
Dziś rano przyszli
teściowie. Na kawę i ciacho. Otrzymałam śliczny bukiet
pastelowych kwiatów.
Po południu urodzinowy
grill u znajomych.
Wieczorem mama Ł, kręciła
się to tu, to tam, cięła kwiaty . Jakież było moje zdziwienie i
radość, gdy okazało się, że to dla A. i dla mnie.
To było wspaniałe!
Cudowny łikend, pomimo
jednej cięższej rozmowy.
Jeszcze tydzień i urlop.
Oby to był dobry tydzień.
Śliwko! Tak to opisałaś, że poczułam te smaki z całą mocą:)
OdpowiedzUsuńSporo z Twoich smaczków, kolorów i wrażeń było i w moim dzieciństwie - i te jagody, i namiot (ze szczypawkami of course - przebrzydłe robale... brrr...), i chleb z pasztetem. A taki zwyczajnie posmarowany masłem i posypany solą lub cukrem u Ciebie był?:)
Niech Ci mija szybko ten tydzień.
Ja idę po kanapkę.
Z pasztetem;)
Leśna, heej :)
OdpowiedzUsuńO sianokosach nie wspomniałam i o ognisku i pieczonych ziemniakach i....innym razem. :)
Mnie mama nauczyła jeść pajdę chleba ze śmietaną i cukrem, albo ze śmietaną i cebulą plus sól. Ale pasztet był pierwszy. Zastąpić się go nie da. Więc smacznego, choć pewnie już musztarda po obiedzie. ;)
A na wyjeździe gulasz angielski. mniam!