niedziela, 26 lipca 2015

Smakowicie.

Miniony łikend to moc kolorów i spotkań. To również lekko wyblakły koloryt wspomnień.
Wakacje na wsi. Te dobre dni dzieciństwa, które obfitowały w moc wydarzeń zarówno rano, jak i wieczorem … Pełne radochy z każdego promyka słońca, jak i kropli deszczu. Bo byliśmy my - trójka lubiących się dzieciaków.
Nasz niebieski namiot, który po rozłożeniu był zamieszkały, ale już nie przez nas. Stawał się domem dla szczypawek, oraz wszelkiego możliwego robactwa.
Kromka ciepłego chleba grubo posmarowana pasztetem, z obowiązkowym pomidorem.
Wypady po kurki do lasu. Po jagody, na biszkopt.

To nasze smaczne życie.

Wczorajszym popołudniem mocno wgryzałam się w te smaki dzieciństwa i rozkoszowałam każdym kęsem.


Tegoroczne lipcowe łinedy spędzaliśmy u moich rodziców. W domu, po dziadkach. Pomagaliśmy przy remoncie. Badałam grunt, czy psiut może zostać u rodziców. Może. Trochę się o niego boję. Moja mama, zresztą tato również traktują go często jak dziecko, a nie psa. Także na porządku dziennym jest poczęstunek pomarańczką, ziemniaczkiem, wędlinką, ciasteczkiem. Ale również kośćmi kurczaka (ile razy można mówić o możliwości perforacji żołądka....? 100 razy to mało! ;/).
Bulwa nie je takich rzeczy, ale do rodziców to nie dociera.
No i ich wielki, kudłaty przyjaciel. Nienawidzący bulwy z całą psią mocą....


Po raz pierwszy dom i okolica zostały uwiecznione na fotkach. W końcu!
Na zdjęciach, kilka razy uchwyciłam tatę. Ależ on się postarzał. Zeszczuplał, zgarbił się, jego włosy nie są już szpakowate, a prawie całkiem srebrne. Coś mnie ściska jak go takim widzę.
Ale to nieuchronne.
To w końcu bardzo dojrzały człowiek. :)

Wczorajszy dzień to zapach i smak wspomnień.
Dzisiejszym był spójnik w kwiatowej oprawie. Mama nacięła dla mnie mieczyków.
Dziś rano przyszli teściowie. Na kawę i ciacho. Otrzymałam śliczny bukiet pastelowych kwiatów.
Po południu urodzinowy grill u znajomych.
Wieczorem mama Ł, kręciła się to tu, to tam, cięła kwiaty . Jakież było moje zdziwienie i radość, gdy okazało się, że to dla A. i dla mnie.
To było wspaniałe!

Cudowny łikend, pomimo jednej cięższej rozmowy.

Jeszcze tydzień i urlop.
Oby to był dobry tydzień.


Uchwycone
u mamy w szklarni

Pokój po remoncie. Oddech i potencjał ot co!

oldschool

pastele

za uśmiech

2 komentarze:

  1. Śliwko! Tak to opisałaś, że poczułam te smaki z całą mocą:)
    Sporo z Twoich smaczków, kolorów i wrażeń było i w moim dzieciństwie - i te jagody, i namiot (ze szczypawkami of course - przebrzydłe robale... brrr...), i chleb z pasztetem. A taki zwyczajnie posmarowany masłem i posypany solą lub cukrem u Ciebie był?:)

    Niech Ci mija szybko ten tydzień.
    Ja idę po kanapkę.
    Z pasztetem;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Leśna, heej :)
    O sianokosach nie wspomniałam i o ognisku i pieczonych ziemniakach i....innym razem. :)
    Mnie mama nauczyła jeść pajdę chleba ze śmietaną i cukrem, albo ze śmietaną i cebulą plus sól. Ale pasztet był pierwszy. Zastąpić się go nie da. Więc smacznego, choć pewnie już musztarda po obiedzie. ;)

    A na wyjeździe gulasz angielski. mniam!

    OdpowiedzUsuń