Piesunowi na dniach skończyła się odporność przeciwko
wściekliźnie. OK, może to niezupełnie tak działa, ale książeczka zdrowia naszej
bulwy informowała, że najwyższy czas udać się na szczepienie.
Do ‘łapek…’ weszłam nieufnie. Ostatnia lecznica pięknie nas
wydymała z kasy, a psa nafaszerowała antybiotykami, oxycortem, co było zupełnie
niepotrzebne, ale o tym dowiedzieliśmy się później.
Także weszła do nowego miejsca najeżona ;) a wyszłam …zachwycona!
Nie mogłam się opanować i co chwila słałam smsy do Męża, że Pani Doktor jest
wspaniała, cudowna, z powołania itp. Emotkom końca nie było, podobnie
wykrzyknikom …
Rzeczywiście Pani, nie przyjęła nas rzutem na taśmę, a
ciepło, z duża dozą empatii, no i fachowo. Buldożer został osłuchany! (pierwszy
raz!!), miał sprawdzone zęby, węzły chłonne, brzuszek. Pani doktor powąchała mu
nawet! uszy! (częsta buldozia przypadłość to grzyby, nie wiem jak jest z innymi
rasami), poradziła co stosować na zmiany na kufie (octenisept, który zdaje
stosuje się również u noworodka do przemywania pępka…), przyglądała się skórze,
oceniała sierść … normalnie rozpływam się. No i te komplementy, że pies bardzo
zadbany i widać w nim radochę z psiego życia :D
Szczepienie przebiegło bez jakiegokolwiek zgrzytu. Good doggie
!
Poza tym były pytania o kąpiele, odrobaczania, pozostałe
szczepienia, jedzonko. Na koniec psiut został zważony. 13,7 kg – brawo. :)
Pani Doktor, to właściwa osoba na właściwym miejscu. Drobiazgowa,
ze wspaniałym podejściem do źwierza ;) Powoli wszystko wyjaśniająca i
tłumacząca – uwielbiam ją!
Za półgodzinną wizytę – porady oraz szczepienie – zapłaciłam
25zł. Dobry dil :]
Podobno buldożynka może być osowiała itp. … no jakoś nie
widzę … okrutnie męczy o krążkowanie, a w tej chwili zajmuje się swoją kostką …
Jak wspomniałam ...wykrzykników moc...
Buldożerro we własnej osobie.
skupiony na działaniu ;) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz