niedziela, 28 września 2014

Jak zwykle nie w porę.

Czuję się okropnie.
Dopadła mnie migrena …
Kiedyś, jeszcze na studiach jej dniem był czwartek. Dzień wolny od zajęć. Dzień po brzegi wypełniony migreną. To, że przyjdzie i sponiewiera było pewne.
Przywykłam. Jestem zmuszona zaakceptować tą część mnie.
To pewnie moja forma odreagowania na irytację, smutek, ból, złość, strach.
A po trochu w ciągu tygodnia uzbierało się tego i owego. Mikstura pod znakiem „m” – gotowa. 
Standard – ból za oczami, pulsujący, światłowstręt, co chwilę zbiera mi się na wymioty, o dziwo zapachy nie irytują!
Pewnie nie bez znaczenia jest przesiadywanie do późna na necie … przy słabym oświetleniu … emocje związane z owulacją i ... kolejną szansą.
Cieszę się, że M. zabrał się za robienie obiadu zarówno dla nas, jak i dla bulwy.
Dziś w roli głównej: kotlety mielone (mniam!), ziemniaczki z cebulką oraz marchewka z groszkiem.
Podwieczorek – ciasto z jabłkami z dużą ilością cynamonu (całus dla Mamy M.).

Za chwilę albo spanko, albo jakiś dokument. Ostatnio oglądaliśmy  o Innuitach zamieszkujących Półwysep Labrador.
Bardzo lubię oglądać filmy dokumentalne o Antarktyce i Antarktydzie. Zarówno te ‘społeczno-ekonomiczne’, jak i typowe przyrodnicze.


Dobranoc :)
Mam nadzieję, że noc powoli zapomnieć o "przypadłości książątek".
Do następnego razu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz