Czuję się okropnie.
Dopadła mnie migrena …
Kiedyś, jeszcze na studiach jej dniem był czwartek. Dzień
wolny od zajęć. Dzień po brzegi wypełniony migreną. To, że przyjdzie i
sponiewiera było pewne.
Przywykłam. Jestem zmuszona zaakceptować tą część mnie.
To pewnie moja forma odreagowania na irytację, smutek, ból,
złość, strach.
A po trochu w ciągu tygodnia uzbierało się tego i owego. Mikstura
pod znakiem „m” – gotowa.
Standard – ból za oczami, pulsujący, światłowstręt,
co chwilę zbiera mi się na wymioty, o dziwo zapachy nie irytują!
Pewnie nie bez znaczenia jest przesiadywanie do późna na
necie … przy słabym oświetleniu … emocje związane z owulacją i ... kolejną szansą.
Cieszę się, że M. zabrał się za robienie obiadu zarówno dla
nas, jak i dla bulwy.
Dziś w roli głównej: kotlety mielone (mniam!), ziemniaczki z
cebulką oraz marchewka z groszkiem.
Podwieczorek – ciasto z jabłkami z dużą ilością cynamonu (całus
dla Mamy M.).
Za chwilę albo spanko, albo jakiś dokument. Ostatnio
oglądaliśmy o Innuitach zamieszkujących Półwysep
Labrador.
Bardzo lubię oglądać filmy dokumentalne o Antarktyce i Antarktydzie.
Zarówno te ‘społeczno-ekonomiczne’, jak i typowe przyrodnicze.
Dobranoc :)
Mam nadzieję, że noc powoli zapomnieć o "przypadłości książątek".
Do następnego razu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz